Męskość. To słowo, które brzmi dziś trochę jak echo dawnej epopei, jak wspomnienie pojęcia, które jeszcze nie tak dawno coś znaczyło, zanim świat nauczył się, że można wszystko zdekonstruować, rozebrać, przewartościować i zostawić w kawałkach, jak starego Trabanta pod blokiem. A jednak coś w tym słowie wciąż drży. Coś, co nie pozwala go wyrzucić do kosza razem z patriarchatem i resztkami toksycznych ideałów. Może dlatego, że męskość, ta prawdziwa, nie ta z reklam maszynek do golenia jest nie tyle zbiorem zachowań, co niekończącą się próbą zrozumienia siebie w świecie, który nie potrzebuje już bohaterów, tylko ludzi zdolnych nie zniknąć pod ciężarem absurdu. Współczesny mężczyzna stoi na ruinach. Ruinach mitu o sile, o milczeniu, o byciu skałą w świecie, który od dawna przypomina bardziej bagno niż góry. Nietzsche powiedział, że człowiek to coś, co należy przezwyciężyć. Dzisiaj wygląda na to, że mężczyzna to coś, co należy zaktualizować. Już nie wystarczy być twardym, trzeba być wrażliwym, ale nie za bardzo; empatycznym, ale nie miękkim; odważnym, ale nie toksycznym. To trochę tak, jakby świat wymagał, żebyś jednocześnie był Spartaninem i terapeutą, poetą i hydraulikiem, a przy tym jeszcze potrafił ładnie wyglądać na Instagramie, nie zdradzając, że masz w środku pustkę głębszą niż lodówka studenta w lutym. W męskości jest dziś paradoksalna. Nieustanna walka pomiędzy tym, co kulturowe, a tym, co biologiczne, między archetypem a autentycznością. Jung nazwałby to konfliktem między Animusem a Cieniem, Kierkegaard, rozpaczą niespełnionej egzystencji, a Fromm, ucieczką od wolności, w której mężczyzna zamienia odpowiedzialność na schemat. Bo przecież łatwiej żyć z rolą niż z pytaniem. Łatwiej powiedzieć „taki już jestem” niż „kim właściwie jestem ?”. Tylko że męskość nie jest już opowieścią o byciu silnym. To raczej sztuka nie rozpaść się w świecie, w którym każda siła wygląda podejrzanie. W epoce ironii, gdzie nawet miłość ma wersję premium, męskość staje się nie tyle przywilejem, co wyzwaniem. Próbą bycia kimś prawdziwym, kiedy wszystko wokół jest performance’em. Frankl pisał, że sensu nie można wymyślić, trzeba go znaleźć. A mężczyzna XXI wieku szuka go jak sygnału Wi-Fi w piwnicy: z nadzieją, że może jeszcze coś złapie. Problem zaczyna się wtedy, gdy to poszukiwanie zamienia się w autoironiczny survival. Bo współczesny facet często wygląda jak człowiek, który jednocześnie się śmieje i tonie. Uczy się mówić o emocjach, ale boi się, że wyjdzie na słabego. Chce być blisko, ale panicznie boi się zależności. Pragnie sensu, ale wyśmiewa wszystko, co go przypomina. To trochę jakbyśmy wszyscy chodzili po świecie z ironicznym uśmiechem, który maskuje to, że w środku nie ma nic oprócz lęku i memów. Kiedyś męskość była rytuałem przejścia. Teraz jest raczej wiecznym procesem aktualizacji oprogramowania: wersja 5.1 – mniej agresji, więcej świadomości emocjonalnej. Tylko nikt nie powiedział, jak zainstalować poprawki, gdy system operacyjny zwany duszą ma wciąż błędy sprzed stuleci. Jung powiedziałby, że to cień patriarchatu, ta część męskiej psychiki, którą wypieramy, ale która i tak zawsze wraca. W postaci wstydu, gniewu, albo bezradności, kiedy kobieta zapyta: „czego ty właściwie chcesz ?”. A on, jeśli jest szczery nie wie. Nie wie, bo męskość to dziś labirynt bez planu. Kierkegaard nazwałby to „chorobą na śmierć”, tą rozpaczą, która rodzi się z niemożności bycia sobą. Fromm dodałby, że mężczyzna uciekł od wolności, zamieniając ją na pozory bezpieczeństwa. A Nietzsche, gdyby żył, prawdopodobnie założyłby kanał na YouTubie pod tytułem „Tak mówił Zaratustra, ale teraz serio, chłopaki”. I w każdym odcinku powtarzałby: stań się tym, kim jesteś, tylko błagam, nie rób z tego podcastu o samorozwoju. Bo oto paradoks: im więcej mężczyźni mówią o męskości, tym mniej ją rozumieją. Cała ta fala coachingu, terapii, warsztatów o „wewnętrznym wojowniku” to czasem tylko bardziej miękka wersja tej samej potrzeby, żeby ktoś wreszcie powiedział, jak to wszystko ogarnąć. Ale to nie działa. Bo męskość nie jest zewnętrzną instrukcją, tylko wewnętrzną opowieścią. I każda jest inna. Jeden szuka siebie w ojcostwie, inny w pracy, jeszcze inny w ciszy po rozstaniu, kiedy nagle nie ma już nikogo, kto by pytał, co się stało. I wtedy dopiero zaczyna się prawdziwa rozmowa z samym sobą. Jung pisał, że człowiek staje się całością dopiero wtedy, gdy spotyka swój cień. A męskość wbrew memom, to właśnie ten moment spotkania. Nie z siłą, ale ze słabością. Nie z pewnością, ale zchaosem. I może dlatego współczesny mężczyzna wygląda czasem jak bohater bez mapy. Idzie, bo
Nie wie, jak się zatrzymać. Niemniej wciąż udaje, że wie, dokąd zmierza, choć w środku wciąż
Pyta: „czy to jeszcze ja, czy już tylko rola ?”.
Może dlatego najbardziej męskim gestem dzisiaj nie jest podnoszenie ciężarów, tylko przyznanie
Się, że czasem nie ma się siły nawet na podniesienie maski.
Nie wiem, kiedy dokładnie męskość się zepsuła. Może wtedy, gdy ostatni raz ktoś powiedział:
„facet to facet” i nikt nie zapytał, co to właściwie znaczy. A może wtedy, gdy ktoś spróbował to
Zdefiniować. Bo to właśnie definicje potrafią zabić to, co żywe, jak motyla przypiętego do tablicy.
Piękny, ale martwy.
Dawniej męskość była jak młot. Prosta, ciężka i potrzebna. Dziś jest jak aplikacja mindfulness:
Kolorowa, pop-upowa, i co chwilę przypomina ci, że masz się czuć dobrze z tym, kim jesteś. Tylko
Że nikt nie pyta, czy masz w ogóle na to siłę. Bo mężczyzna XXI wieku ma być jednocześnie
Twardy i miękki, rozumiejący i niezachwiany, odważny i pokorny, to tak jakby ktoś zaprojektował
Go w laboratorium coachingu, a potem wypuścił na rynek bez instrukcji obsługi.
Nietzsche pewnie by się uśmiechnął. Bo on już wiedział, że człowiek, a zwłaszcza mężczyzna, to
Istota w wiecznej walce ze sobą. Pisał, że trzeba mieć w sobie chaos, by zrodzić tańczącą gwiazdę.
Tyle że współczesny chaos ma dziś nazwę DSM-5 i jest leczony farmakologicznie. Dawny
Dionizos zamienił się w chłopaka z terapii, który uczy się oddychać przeponą, żeby nie
Eksplodować podczas rozmowy o uczuciach.
Erich Fromm, patrząc z boku, dodałby pewnie, że problem leży w tym, że mężczyzna przestał
„być”, a zaczął „mieć”. Kiedyś miał cel, teraz ma konto na LinkedIn. Kiedyś miał sens, teraz ma
KPI. Zamiast pytać: „Kim jestem ?”, pyta: „Czy algorytm mnie widzi ?”. I choć w tym
Nowoczesnym świecie każdy ma prawo do emocji, mężczyźnie nadal wypada tylko te opakowane w
Ironię. Bo ironia to ostatni bezpieczny sposób płaczu.
Kierkegaard pisał, że rozpacz to choroba na śmierć. Choroba, w której człowiek nie chce być sobą,
Ale też nie potrafi być kimś innym. To zdanie można by dziś wypisać nad wejściem do każdej
Siłowni, coworku i Sali terapeutycznej. Bo współczesny mężczyzna właśnie tam przychodzi po sens.
Tam, gdzie kiedyś szedł na wojnę, idzie dziś na terapię grupową. Zamiast miecza trzyma kubek z
Napisem „self-love”, a zamiast towarzyszy broni, grupę wsparcia na Messengerze.
Jung, gdyby żył, miałby z tego niezły ubaw. On przecież twierdził, że każdy z nas nosi w sobie
Cień, tę nieprzyzwoitą, nieuczesaną część, której świat nie chce oglądać. A mężczyźni dostali dziś
Szczegółową instrukcję, jak ten cień dezaktywować. „Nie złość się. Nie krzycz. Nie dominuj. Nie
Bój się mówić o emocjach. Ale też nie mów o nich za dużo, bo to infantylne.” Efekt ? Cień, zamiast
Zintegrowany, siedzi w środku jak wkurzony Janusz z piwnicy emocji, oglądający memy o
Męskości i czekający, aż ktoś go zaprosi do stołu.
Tyle że nikt nie zaprasza. Bo świat nie lubi męskiego chaosu. Lubi porządek, przewidywalność,
Estetyczne cierpienie w ładnym filtrze. Mężczyzna ma więc cierpieć po cichu, stylowo i z
Autoironią. Jakby jego depresja była częścią brandingu osobistego. „Jestem wrażliwy, ale męski.
Mam łzy, ale w HD.”
Frankl powiedział, że człowiek może znieść każde „jak”, jeśli zna swoje „dlaczego”. Problem w
Tym, że dziś mężczyźni mają mnóstwo „jak”. Jak dbać o relacje, jak komunikować emocje, jak nie
Być toksycznym, ale nikt nie mówi im „dlaczego”. Dlaczego mają być inni, lepsi, dojrzalsi ? Po
Co ? Dla pokoju domowego ? Dla algorytmu ? Dla świętego spokoju ?
Kiedyś mężczyzna budował mosty, teraz buduje relacje. Tylko że w relacjach nie ma betonu. Są
Tylko emocje, które się nie trzymają planu architektonicznego. I może właśnie dlatego tylu
Mężczyzn dziś się gubi. Bo całe życie uczono ich stawiać konstrukcje, a teraz mają „być w
Procesie”. A proces to słowo, które brzmi jak wyrok dla kogoś, kto chce po prostu wiedzieć, czy już
Wystarczy.
Ale może właśnie tu tkwi sens. Może męskość nie zniknęła, tylko się przebrała. Może zrzuciła
Zbroję i poszła do psychoterapeuty, żeby wreszcie nauczyć się nie walczyć. Tylko że w tym świecie,
Gdzie każdy krzyk jest agresją, a każda łza performansem, prawdziwa autentyczność mężczyznybrzmi jak bluźnierstwo. Bo dziś męskość nie ma prawa być surowa, musi być przetworzona,
Ekologiczna, zrównoważona.
Nie wiem, czy to źle. Wiem tylko, że kiedyś facet płakał w lesie, a dziś płacze w łazience i nagrywa
O tym podcast.
Może to właśnie w tym tkwi tragedia współczesnego mężczyzny: nie w tym, że nie potrafi, lecz że
Musi. Musi czuć, musi rozumieć, musi się rozwijać. Męskość zamieniła się w projekt rozwojowy z
KPI duchowości i kwartalnym raportem z autentyczności. Jakby sam Nietzsche dostał newsletter z
Przypomnieniem: „Twoja praca nad sobą jest przeterminowana. Kliknij odśwież siebie.”
To ironiczne, że świat, który przez wieki wymagał od mężczyzny twardości, dziś domaga się
Miękkości, ale wciąż z twardym terminem realizacji. Nie wystarczy być. Trzeba być „świadomym”,
„zbalansowanym” i „emocjonalnie dostępnym”. Nawet płacz ma regulamin: wolno, ale tylko w
Estetycznej scenerii i najlepiej z dyskretnym hashtagiem #selfcare.
Jung napisał kiedyś, że to, czego nie przeżyjemy świadomie, powraca jako los. I może właśnie
Dlatego tylu mężczyzn dziś nie wie, co się z nimi dzieje. Bo próbują żyć w świecie, który nie
Pozwala im na cień, więc ten cień wraca przez złość, przez apatię, przez to dziwne uczucie, że coś
W środku nie gra, mimo że na zewnątrz wszystko jest „okej”. Bo w kulturze, w której autentyczność
Się sprzedaje, nawet emocje mają swoją cenę.
I tu właśnie zaczyna się filozoficzna ironia: mężczyzna, który przez wieki był symbolem kontroli,
Dziś sam jest kontrolowany. Przez narracje, które każą mu być delikatnym, ale nie miękkim;
Szczerym, ale nie przesadnie; refleksyjnym, ale nie narcystycznym. To, co miało go uwolnić,
Zaczęło go tresować.
Erich Fromm rozpoznałby tu echo społeczeństwa konsumpcyjnego. Napisałby, że mężczyzna
Przestał „być sobą”, bo stał się „produktem siebie”. Kiedyś walczył o przetrwanie, dziś walczy o
Zasięgi. Kiedyś definiował się przez czyn, dziś przez to, jak jego czyn wygląda w oczach innych.
„Być” przestało znaczyć „istnieć”, zaczęło znaczyć „być postrzeganym”. A to już nie filozofia,
Tylko reklama perfum.
Kierkegaard zapewne wzruszyłby ramionami. Dla niego każda epoka miała swoją rozpacz, a nasza
Ma rozpacz kuratorowaną. Rozpacz, która wygląda dobrze na Instagramie. Rozpacz, która nie
Śmierdzi potem, tylko świeżością po terapii. I tak mężczyzna współczesny balansuje pomiędzy
Dwiema skrajnościami: archetypem wojownika i archetypem terapeuty. Z jednej strony siła, z
Drugiej introspekcja. A pośrodku ? Nerwica.
Bo jak tu nie zwariować, gdy świat mówi ci: „Nie bądź jak twój ojciec”, a zaraz potem dodaje: „Ale
Bądź mężczyzną”? To jakby ktoś powiedział: „Bądź autentyczny, ale zgodnie z wytycznymi.” W
Tym sensie każdy współczesny mężczyzna jest trochę jak filozof egzystencjalny w supermarkecie,
Stoi między półkami z tożsamością, trzyma koszyk pełen sprzeczności i pyta: „Czy to się ze sobą
Nie kłóci ?”.
Viktor Frankl pewnie nazwałby to utratą sensu w epoce dobrobytu. Bo w świecie, w którym
Przetrwanie przestało być problemem, zaczyna nim być istnienie. Mężczyzna, który nie musi już
Walczyć o chleb, walczy o znaczenie. I choć ma wszystko nie czuje się kimś. Bo sens nie wynika z
Posiadania, tylko z celu, a współczesność odebrała mężczyźnie jego cel i kazała mu szukać nowego,
W dodatku „nienarzucającego się”.
Dawniej męskość miała wyraźne kontury: obrona, siła, decyzja. Dziś jest płynna jak socjologiczna
Metafora. Płynna, czyli rozmyta. „Nie bądź taki męski” słyszy chłopak. „Ale bądź mężczyzną”
Słyszy chwilę później. To nie jest dialog, to egzystencjalny ping-pong, w którym nikt nie wie, kto
Serwuje.
Tymczasem Jung ostrzegał, że człowiek, który utracił kontakt z archetypem, staje się wewnętrznie
Pusty. I może właśnie dlatego tylu mężczyzn chodzi dziś po świecie jak duchy. Grzeczne, schludne,
Emocjonalnie zbalansowane, ale martwe w środku. Zgaszeni przez nadmiar „powinieneś”. Bo kiedy
Wszystko, co robisz, jest ciągłą korektą siebie, nie ma już miejsca na życie.
Nietzsche mówił, że „człowiek jest czymś, co należy przezwyciężyć”. Ale w jego ustach to
Brzmiało jak wezwanie do siły, do twórczości. Dziś „przezwyciężenie siebie” stało się hasłemkampanii reklamowej kursu online. Mężczyzna nie ma już być nadczłowiekiem. Ma być „bardziej
Sobą”. A to „bardziej” jest najokrutniejszym słowem współczesności, bo zawsze sugeruje, że
Jeszcze nie jesteś wystarczający.
I w tym wszystkim najzabawniejsze i najtragiczniejsze zarazem jest to, że współczesny mężczyzna
Naprawdę się stara. On nie jest wrogiem zmiany. On po prostu nie wie, gdzie się kończy rozwój, a
Zaczyna samokastracja. Bo gdy każda emocja jest analizowana, a każda reakcja oceniana,
Spontaniczność umiera pierwsza. A z nią dusza.
Jung powiedziałby: brak kontaktu z duszą prowadzi do rozłamu. Frankl dodałby: brak sensu
Prowadzi do pustki. A Nietzsche, pijąc swoje wino, rzuciłby tylko: brak chaosu prowadzi do nudy.
A przecież nuda to nowa forma męskiej depresji. Cicha, dobrze ubrana, z ironicznym uśmiechem i
Kubkiem kawy z napisem „progress”.
A potem przychodzi relacja. Relacja, czyli kolejny labirynt, w którym współczesny mężczyzna ma
Znaleźć siebie, albo przynajmniej nie zgubić po drodze. Tutaj kończy się czas na filozoficzne
Refleksje w samotności i zaczyna czas, kiedy świat patrzy ci przez ramię. Kobiety, media,
Algorytmy, każdy chce mieć wpływ na twoją definicję męskości. „Bądź emocjonalny, ale nie za
Bardzo. Bądź dziki, ale nie niebezpieczny. Kochaj, ale nie za bardzo, bo inaczej staniesz się
Toksyczny.” To trochę jak jazda na rowerze w IKEA, każdy patrzy, a ty nie wiesz, dokąd zmierzasz.
Robert Bly nazwałby tę sytuację „utraconą męskością”. A ja wolę myśleć o niej jako o „Małym
Januszu w piwnicy emocji”. Dzikim, nieogolonym, w slipkach z 2008 roku, czekającym na
Pozwolenie, żeby wreszcie być sobą. Ale współczesna kultura nie daje pozwolenia. Nie, ona chce
Go „udekorować”. Chce chaosu w terapii, dzikości w garniturze, namiętności w procesie
Mindfulness. I oczywiście, wszystko pod kontrolą.
Nietzsche śmiałby się z tego zza grobu. Bo on pisał o nadczłowieku, który staje się twórcą siebie, a
Nie o facecie, który codziennie rano przypina sobie plakietkę „emocjonalnie odpowiedzialny” i
Odhacza kolejne zadania. Nadczłowiek miał w sobie ogień, chaos, nieposkromioną energię.
Współczesny mężczyzna ma checklistę. Zmiana pieluch, odhaczone. Medytacja, odhaczone.
Kolacja dla dwojga, odhaczone. A w środku ? Cisza. Bo nie ma w tym już spontaniczności, tylko
Zadaniowość.
I tu wkracza ironia losu: w świecie, który tak bardzo stara się zdefiniować męskość, jej autentyczny
Sens umyka. Frankl powiedziałby, że człowiek bez sensu staje się pusty. A mężczyzna XXI wieku
Nie ma już tradycyjnego celu. Wojny, polowania, budowy domu, ma cele społeczne, edukacyjne,
Emocjonalne. I choć to wszystko jest szczytne, nie dostarcza tego samego paliwa, które kiedyś
Karmiło ducha.
Co więc zostaje ? Autoironia. Bo kiedy już nic nie działa, pozostaje śmiech, a może raczej krzyk
Duszy w formacie MP3. I tutaj pojawia się psychologiczna puenta: mężczyzna, który potrafi
Zażartować z własnej sytuacji, nie jest słaby. On właśnie przeżywa swój cień w pełnej krasie,
Przyznając, że nie wszystko musi być perfekcyjne. To swoista terapia samą ironią. Subtelna,
Literacka, filozoficzna.
Kierkegaard zauważyłby, że to rozpacz z powołania. Stan, w którym człowiek nie wie, czy być
Sobą, czy rolą, jaką od niego wymagają inni. I tutaj leży sedno problemu: współczesny mężczyzna
Jest w permanentnym stanie beta testu. Ciągle coś aktualizuje, ciągle coś poprawia, a komunikat na
Ekranie duszy nadal wyświetla: „błąd w poczuciu własnej wartości”.
A co z relacjami ? Współczesny facet nie ma mentorów, ma krytyczki. Zamiast ojców komentarze:
„Faceci to dzieci”. Zamiast wzorców: check-listy. I tak rośnie pokolenie mężczyzn, którzy zamiast
Czuć honor, czują presję social media i algorytmy miłości. Bo dziś męskość nie jest siłą. Jest
Brandem, który sprzedaje się lepiej niż proteiny.
A jednak – i to jest kluczowe – w tym chaosie pozostaje iskra. Ta iskra, którą Jung nazwał
Archetypem wojownika, choć dziś ukryta w cieniu Janusza z piwnicy, wciąż czeka na moment, by
Wstać. Moment, w którym mężczyzna powie: „Nie wiem, co robię, ale jestem. I uczę się.” I wtedy
Cała reszta checklisty, oczekiwania, poradniki rozwoju osobistego, nagle przestaje być istotna.
Bo prawdziwa męskość nie wymaga aprobaty. Nie potrzebuje ocen. Nie potrzebuje filtrów ihashtagów. Wystarczy, że jest. Nawet jeśli jest niepewna, chaotyczna, czasem słaba. Bo w tym
Byciu, w tym odwadze bycia sobą, leży prawdziwa siła.
I tak dochodzimy do emocji. Temat, który kiedyś był domeną szeptów przy ognisku, dziś stał się
Strefą wojny domowej. Bo mężczyzna XXI wieku ma płakać, ale tylko wtedy, gdy to jest
Estetycznie dozwolone. Nie w chaosie, nie w gniewie, nie w złości, bo to „toksyczne”. Tylko w
Filtrze, najlepiej w świetle poranka, z kubkiem herbaty, z hashtagiem #emocjonalnieodkryty.
Ironia ? Gigantyczna.
Kiedyś mężczyzna płakał w samotności, w lesie, albo podczas pracy, bo życie samo dawało
Powody. Dziś płacze w kuchni, a echo niesie mu: „Nie dramatyzuj, weź się w garść”. I co wtedy ?
Odwraca się, patrzy w lustro i widzi, że jego chaos został skatalogowany, spakowany i wystawiony
Na sprzedaż. Bo współczesny facet jest jak produkt: musi być autentyczny, ale nie za bardzo;
Wrażliwy, ale nie zbyt; silny, ale bez dominacji. Jak wegański kotlet, smakuje jak mięso, ale nie
Gryzie.
Erich Fromm powiedziałby: miłość wymaga odwagi, a nie checklisty. I tu zaczyna się prawdziwy
Paradoks. Bo współczesny mężczyzna nauczył się rozumieć emocje, medytować, słuchać, budować
Więzi, ale nie nauczył się, jak być wolnym od opinii innych. Jak kochać, nie konstruując
Perfekcyjnego wizerunku. Jak być silnym, nie udając bohatera marketingowego.
I w tym punkcie pojawia się Jungowski cień, ukryty w każdym mężczyźnie. Ten dziki,
Nieujarzmiony, niepokorny fragment, który wciąż chce wyjść z piwnicy, przestać liczyć kroki w
Aplikacji i krzyknąć, rzucić telefonem, wyjść w las i po prostu być. Ale współczesny świat nie
Pozwala na takie ekstrawagancje. Dzikus w terapii jest pożądany, dzikus w rzeczywistości nie.
Nietzsche patrzyłby na to z politowaniem. On, który mówił o chaosie w człowieku jako źródle
Twórczości, dziś widziałby faceta, który chaosu boi się jak ognia, bo ktoś kiedyś mu powiedział:
„Bądź dziki, ale kontroluj emocje. Bądź namiętny, ale nie zdominuj przestrzeni.” To tak, jakby
Kazać tancerzowi baletu latać jak orzeł.
I tak rodzi się współczesna męska tragedia: walka między wewnętrzną potrzebą bycia sobą, a
Narzuconymi normami społecznymi. Robert Bly mówił o „utraconej męskości”, o potrzebie
Rytuałów inicjacyjnych, które pozwalają facetowi odnaleźć siebie. Ale w świecie bez rytuałów,
Gdzie każdy proces jest indywidualny, mężczyzna uczy się siebie na własną rękę. Bez mapy. Bez
Przewodnika. A często z jedynym narzędziem, jakim jest autoironia.
Kiedyś honor był fundamentem. Dziś honor to zapis w dzienniku terapeutycznym i like pod postem
Z cytatem o męskiej sile. Kiedyś mężczyzna działał, dziś analizuje. Kiedyś mierzył się z
Rzeczywistością, dziś mierzy się z oczekiwaniami. I choć rozwój jest piękny, to pytanie pozostaje:
Czy proces nie zjada samego człowieka ?
Viktor Frankl podkreślał znaczenie sensu w życiu. Mężczyzna XXI wieku ma cel, ale to cel płynny,
Zmienny, niepewny. Jego sens nie wynika z czynu, lecz z reakcji innych na czyn. Jak więc
Wykształcić prawdziwą męskość w świecie, który ocenia ją na podstawie filtrów, postów i
Aplikacji ? To pytanie egzystencjalne, a jednocześnie absurdalnie satyryczne.
I tu pojawia się kluczowy wniosek: męskość nie jest w checklistach, nie jest w mięśniach, nie jest w
Medytacjach ani w liczbie wysłanych SMS-ów z podziękowaniem kumplowi. Męskość jest w
Odwadze do bycia sobą, w tym, by powiedzieć: „Nie wiem, co robię. Ale robię.” W tej odwadze
Kryje się prawdziwy update, nie software’u, nie aplikacji, nie mediów społecznościowych, ale
Samego siebie.
Współczesny facet jest trochę jak filozof egzystencjalny w supermarkecie. Pomiędzy półkami z
Oczekiwaniami, trzymając koszyk pełen emocji i pytań, zastanawiając się, czy wszystkie części jego
Ja się ze sobą nie kłócą. I to pytanie, zadawane codziennie, czasem w formie żartu, czasem w
Formie krzyku duszy, jest esencją nowoczesnej męskości.
I w końcu dochodzimy do momentu, w którym wszystko się spina. Bo współczesny mężczyzna nie
Potrzebuje już kolejnych poradników, kursów online ani checklist „jak być facetem XXI wieku”.
Potrzebuje pozwolenia na bycie sobą. Na chaos i spokój, na płacz i gniew, na milczenie i głośneśmiechy. Na niedoskonałość, która wciąż jest autentyczna. Bo prawdziwa męskość nigdy nie była perfekcyjna. Była prawdziwa. Nietzsche pisał o nadczłowieku, Frankl o sensie, Jung o archetypach, Kierkegaard o rozpaczy i odwadze, a współczesny facet stara się połączyć te wszystkie idee w jednym żywym ciele, które codziennie staje przed lustrem, patrzy na siebie i pyta: „Czy to ja ? Czy to tylko algorytm oczekiwań ?” Odpowiedź nie przychodzi łatwo, bo nie ma uniwersalnego wzorca. Ale w tym poszukiwaniu jest cała głębia życia, całe piękno bycia człowiekiem. Bo męskość nie polega na tym, by być „superbohaterem”. Polega na odwadze w codzienności. Na wysłaniu SMS-a do starego kumpla: „Stary, dzięki, że jesteś.” Na umiejętności przyznania, że się myliłeś. Na gotowości powiedzenia: „Nie wiem, jak to będzie, ale spróbuję.” To jest update męskości 2.0, który nie wymaga instrukcji obsługi, lajków ani aprobaty. I w tym właśnie sensie współczesny facet jest wyjątkowy: w świecie, który chce go zaprogramować, on wybiera bycie niedoskonałym, niepewnym, czasem śmiesznym, czasem smutnym, zawsze autentycznym. To właśnie Jung nazwałby integracją cienia, Nietzsche triumfem nad sobą, Frankl odnalezieniem sensu w codziennym doświadczeniu. Kierkegaard uśmiechnąłby się do ironii: być sobą to niepowtarzalna rozpaczo-odwaga. A jeśli spojrzymy literacko, to współczesny facet jest bohaterem w swoim własnym eseju. Ironia, sarkazm, autoironia to jego pióro. Świat, który każe mu być perfekcyjnym, staje się tłem dla jego małych triumfów: rozmowy, gestu, śmiechu, łez. Bo prawdziwa siła nie leży w mięśniach, w statusie, w liczbie lajków. Leży w zdolności do pełnego, autentycznego życia, bez względu na presję, filtry i hashtagi. Więc, jeśli ktoś powie ci, że nie jesteś „prawdziwym facetem”, odpowiedz sobie sam: prawdziwy facet nie musi niczego udowadniać. On istnieje, doświadcza, uczy się i śmieje. I jeśli chce, wyśle SMS do kumpla. Albo zrobi coś, co wygląda banalnie, ale w jego świecie jest heroiczne. Bo dziś bohaterstwo nie polega na walce z tygrysem, polega na walce o własną autentyczność w świecie, który każe być kimś innym. I w tym wszystkim jest satyra, jest ironia, jest młodzieżowy slang, jest filozofia i psychologia. Jest autoironiczny narrator, który śmieje się z siebie, z kultury, z oczekiwań, ale przede wszystkim z radością mówi: tu, w tym chaosie, jesteśmy w pełni człowiekiem. Bo nie liczy się, ile masz mięśni, ile lajków, ile godzin medytacji. Liczy się odwaga bycia sobą. Współczesna męskość nie potrzebuje aktualizacji od świata, potrzebuje aktualizacji od siebie. W codziennym chaosie, między obowiązkami a emocjami, w przyjaźniach, w związkach, w samotności, tam kryje się prawdziwy sens, prawdziwy honor i prawdziwa siła. A jeśli ktoś nadal pyta: „Co dziś znaczy być mężczyzną ?” Odpowiedź jest prosta: to znaczy być człowiekiem, który nie boi się żyć, czuć i być sobą. I śmiać się przy tym z własnego chaosu, bo to jedyny sposób, żeby przetrwać.
Malin z Gołębiewa

Od urodzenia mieszkanka miasta Gdańsk, orunianka, malarka, graficzka, poetka fotografka, felietonistka, publicystka na Portalu Gdańsk Miasto Marzeń.
Manager środowisk artystycznych
Członek KMPOiW "Solidarność"







