Echo

Obrazek wyróżniający wpisu GMM

Echo

Lśniące nitki promieni zachodzącego słońca połyskiwały we włosach. W źrenicach oczu błękit zapadał się w gęstą rozżarzoną magmę. Pąsowe policzki gasły, aż odzyskały barwę kości słoniowej. Usta szeptały niezrozumiałe słowa. Nagie ciało podrygiwało na szarawym pagórku nieopodal drogi krajowej i niewielkiego miasta. Dłonie wyciągnięte ku niebu zanurzały się w krwistej poświacie. Nad horyzontem zbierały się rozciągnięte przez wiatr płachty chmur. Kula słońca wpadła do płóciennego, dziurawego worka. Jeszcze na moment silny blask nad linią widnokręgu rozświetlił okolice złotą wstęgą i urzekł niebo jasnym turkusem. I łzy wzruszenia płynęły wartkim strumieniem zmierzchu. Zaś lotki piór ptaków rozpalały gwiazdy, a drobne łapki dzikich zwierząt gasiły dzień, ciągnąc za sobą wilgotną smugę mroku. Ciche łkanie drażniło ciszę, poruszało głębię nocy i chwytało za serce.

I srebrzyły się koronki granatowych chmur. Bieliły się włosy. A dłonie wiązało, uciemiężało, zniewalało odwieczne trupie światło. Kontur ramion śnieżył księżycowy pył. Spuchnięte powieki trzepotały skrzydłami strachu. Ciemność spowiła ciało kaftanem szaleństwa. Noc zamilkła. Tak zwykle milczą nieszczęśliwi ludzie. Zimny powiew z czeluści bytu zastygał w pozie śpiącego demona.
Nie wszystko jednak zapadło w głęboki letarg. Echo nieobojętne na ludzką krzywdę wciąż pracowało całą noc, niosąc daleko hen rozdzierający szloch. Tłukło się po czarnych kniejach i wyludnionych ulicach. Zawzięcie pukało do drzwi, wsiąkało w każdą szczelinę, potrząsało pożółkłe liście, ocierało się o kościelny, spiżowy dzwon. Echo straszyło, mnożyło lęki, wiodło żywot przegranego marzyciela.

Perlił się ciepły oddech, a słowa odrywały się od ust. I siłą wystrzelonych pocisków mknęły w pustą przestrzeń i rozbłyskiwały nad miastem feerią wielobarwnych snów. Widok aż dech zapierał i gasły na moment lampy uliczne. Aż się chciało żyć.

Nad ranem mgła zbierała się wokół pagórka pod postacią tańczących zjaw. Widma kobiet i mężczyzn w pożądliwym szale podrygiwały, rytmicznie pląsały, zmysłowo i swawolnie w rozmaitych układach choreograficznych ucieleśniały w jakimś dawnym, zapomnianym obrządku pogańskim, ideał piękna. Dusze potępieńców wirowały w powietrzu, unosząc wysoko welon mgły i białym całunem pokrywając całe pachnące starą jabłonią wzniesienie. I wtedy zdaje się płacz ustał, a słowa opadły na ziemie i roztrzaskały się z hukiem o ostre kamienie.

Andrzej Pajdowski

Podobne wpisy

Opera – moja miłość

Cantores Minores Gedanenses | Chór Gdański

Wehikuł Czasu

Ta strona używa plików cookie, aby poprawić Twoje doświadczenia. Założymy, że to Ci odpowiada, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Czytaj więcej