Zamknięte drzwi.
Czasem jest tak, że najbardziej skupiamy się nad zamkniętymi drzwiami. W myślach szukamy sposobu, by się otworzyły. Pukamy, walimy w nie, dobijamy się, by zostały nam otworzone. Spoglądamy na nie i ciągle interesuje nas to, co jest za nimi. Chcemy poniekąd wiedzieć – często nawet za wszelką cenę – co tam się dzieje?
W tej nieprawdopodobnej wewnętrznej gotowości na ich otwarcie, w tej tęsknocie, by nareszcie zobaczyć to, co jest po drugiej stronie, w tym pozbawionym realności szale, by tylko przeniknąć za owe drzwi i choćby przez minimalny otwór zerknąć, i cokolwiek zobaczyć, poczuć – jesteśmy w stanie przekreślić to, co właśnie teraz mamy. I dramat się pogłębia.
Pukamy, walimy z całych sił, czasem nawet mamy ochotę wywarzyć owe drzwi – a tam nic – cisza. Ale to wcale nie zniechęca, jedynie zaprasza nas do jeszcze większej dynamiki z naszej strony, by tylko przedrzeć się do “owego pomieszczenia”, które jest za drzwiami.
Dobijamy się, bo pragniemy miłości. Do tego, co jest nam najbardziej potrzebne do życia.
W tym poszukiwaniu miłości, w tym bólu wynikającym z jej braku, w cierpieniu i wołaniu o miłość – o zauważenie, w pragnieniu bliskości i w niewidzeniu tego, co było i jest naprawdę – osamotnienie i poczucie wewnętrznej krzywdy degraduje nasze jestestwo. I nie ma realnego spojrzenia na rzeczywistość. Spojrzenia prawdzie w oczy i zobaczenie, że za tymi drzwiami nic, co chcemy nie ma. Ten wynikający z bólu brak urzeczywistnienia jest przerażający. I dlatego tak bardzo dramatyczny.
Chcemy wyrwać, jakby wydrapać, nie bacząc na nic – niemal jak małe dziecko – w poczuciu tego co nasze i mieć z powrotem. I nieważne, że tego nie ma. Dla nas jest.
I paradoksalnie, chociaż przed nami są inne drzwi: ważne, piękne, prawdziwe i przede wszystkim otwarte dla nas – nie widzimy ich. Nie widzimy żadnych drzwi, niczego. Jesteśmy jak w transie, w dążeniu do zaspokojenia naszej największej, głębokiej potrzeby. I jednocześnie tkwimy w stanie zatracenia.
Przypomina to stan, jakbyśmy stali w jakimś przedpokoju. Unieruchomieni i zastygnięci w tym naszym „ja” poszukujemy idealnego „wytrychu”, by tylko się przedostać za owe drzwi, by tylko na sekundę, jedynie na moment, na jedną chwilę się otworzyły. Desperacja jest ogromna – by chociaż na ułamek sekundy można by było zerknąć przez jakiś otwór do środka, jakiś najmniejszy skrawek. Cokolwiek. By przynajmniej uchyliły się te „cholerne” drzwi.
Stoimy i czekamy, czasem działamy znowu. Manipulujemy rzeczywistością, oszukując siebie, że to nas niby nie dotyczy. Czasem jest także tak, iż robimy to w stosunku do tych, którzy mają za zadanie tego nie zauważyć. Jesteśmy w tym tak doskonali, perfekcyjni, ukrywający przed innymi – tymi, którzy też się temu przyglądają, że nawet trudno się do tego odnieść. Skrywane kłamstwo jest prawie idealne. Przekłamujemy rzeczywistość na wszelkie sposoby, bo to pragnienie otwarcia owych drzwi jest od nas silniejsze. Niestety, nie widzimy rzeczywistości. Własnego zatracenia.
Zamknęły się jedne drzwi i stoimy tkwiąc w tym przedpokoju przyglądając się owym zamkniętym, zatrzaśniętym drzwiom. Jednak nie widzimy, jakbyśmy nie chcieli zobaczyć innych drzwi, które albo stoją przed nami otworem, lub po prostu czekają na to, kiedy je otworzymy. Tkwimy w przedpokoju i za wszelką cenę całą swoją energię skupiamy na drzwiach zamkniętych, a nie na innych. – szeroko dla nas otwartych.
Wielkim i znaczącym sensem jest zobaczenie tego wszystkiego, co mamy „tu i teraz”. Otworzenie się i pogłębienia naszego jestestwa w tym, co wydarza i dzieje się aktualnie. Na zobaczeniu wszelkich możliwości wynikających z tego, co jest aktualne i na co mamy realny wpływ. I na zobaczeniu tego, kto właśnie czeka na naszą miłość i nam ją po prostu chce ofiarować.
Miłość trzeba także zobaczyć. Jedną z dróg jest właśnie zobaczenie uchylonych dla nas drzwi obok. I zamknięcie własnych.
I nareszcie zobaczyć góry własnych marzeń…
Tekst: Artur Sokołowski
psychoterapeuta
https://m.facebook.com › Sokolows…
Ośrodek Psychoterapii i Rozwoju Osobistego “Sokołowscy” |