Wspomnienie o gdańskiej poetce Bożenie Barbarze Budzińskiej – pseudonim Bibi Bretone.

Bożena Barbara Budzińska, urodziła się 14 marca 1957 roku w Gdańsku, zmarła 13 sierpnia 2005 roku w tym samym mieście. Polska pisarka, poetka, prozaik, felietonistka, krytyk literacki, redaktor, pedagog. Laureatka Nagrody Literackiej im. Klemensa Janickiego (1993r.), nagrodzona
w Ogólnopolskim Konkursie Literackim im. Leopolda Staffa. Ukończyła IV Liceum Ogólnokształcące w Gdańsku, maturę napisała w 1974 roku. Tytuł magistra obroniła na Wydziale Filologii Polskiej, na Uniwersytecie Gdańskim. W 1996 roku była redaktorem bydgoskiego kwartalnika literackiego Metafora. W latach dziewięćdziesiątych pracowała również jako pedagog w V Liceum Ogólnokształcącym oraz jako redaktor językowy w Gdańskim Wydawnictwie Psychologicznym. Zmarła po długiej, ciężkiej chorobie. 
Autorka wielu zbiorów poezji, opowiadań i powieści. Współpracowała z licznymi pismami literackimi, publikując w nich swoje wiersze, prozę oraz teksty krytyczne. Były to: Akant, Autograf, Brulion, Dekada Literacka, Fraza, List Oceaniczny, Metafora, Nowy Nurt, Opcje, Przegląd Artystyczno-Literacki, Radostowa, Sycyna, Twórczość, W zmowie, Zgorzelecki Baedeker Literacki. Zadebiutowała w 1977 roku w czasie studiów na łamach pisma Litteraria. Jej pierwszą zwartą publikacją był wydany w 1992 roku, jej własnym sumptem, zbiór opowiadań Sezon na pomarańcze.  Zaprezentowała w nim utwory cechujące się lekkością kreacji fantastycznych
i nierealnych światów. Została nagrodzona za tę publikację nagrodą Janickiego, przyznawaną wówczas przez Metaforę. Kolejny zbór opowiadań Martwe okno z 1994 roku utrzymany był
w podobnej aurze. W tym samym roku ukazał się tomik poezji Martwa natura z ogniem w ręku,
oraz Poradnik interpunkcyjny, a rok później ukazał się kolejny tomik wierszy Nie było baśni. Autorka kontynuując poetykę poprzedniego zbioru, odwołuje się do mitów, toposów, sięga do kulturowych symboli. Kolejną serię opowiadań można odszukać w Transie z 1998r. a w Landrynkowym areszcie z 1999 roku można spotkać poetkę z jej nową poezją. Rok Milenijny 2000 otwiera jej pierwszy tom sagi metaforycznej, stylizowanej na powieść awanturniczą, gdzie akcja rozgrywa się w świecie fantastyki, odnoszącym się do baroku. Pisano o niej, że jej twórczość to realizm magiczny, metaweryzm czy metaforyzm. Między innymi o Transie pisano:
Jest to proza impresyjna i introwertyczna, oniryczna i halucynacyjna, stojąca na progach jakiegoś dziwnego wizjonerstwa, acz bardzo czytelnie odnosząca się do spraw ludzkiej kondycji, naszych marzeń i tęsknot, paradoksów istnienia i liryczno-groteskowych powikłań losu. Jakieś dalekie echa realizmu magicznego błąkają się po tej prozie, tworząc jej niepowtarzalny nastrój (Leszek Żuliński).
Opowiadania te tworzą też swoisty traktat filozoficzny i teoretyczno-literacki. Autorka zdaje się bawić przy konstruowaniu rzeczywistości literackiej, łamiąc uznane, akademickie reguły. Jest to więc tekst o tworzeniu literatury jeszcze nie ujętej w żadne normy i celowo wymykającej się jakimkolwiek definicjom (Teresa Kantelecka).
Budzińska posiada wyjątkowy dar wielostronnego widzenia samej natury człowieka, której nie potrafią objąć w całokształcie dotychczasowe metody badań naukowych (Marianna Bocian).
Jest absolutnie nieobliczalna i można oczekiwać z jej strony jeszcze wielu niespodzianek (Jan Tomkowski).
W 2005 roku ukazał się jej ostatni tomik poezji Kataleptikon. W mieszkaniu, które opuściła w sierpniu, udając się do szpitala,  zostały stosy maszynopisów sagi, która być może nadal czeka na wydanie. To byłaby najwspanialsza niespodzianka od niej dla nas, w tym magicznym świecie …



Poznałyśmy się w liceum, w klasie maturalnej. Ostatnia klasa w szkole średniej to przełom w moim życiu osobistym i poetyckim. Wiersze pisałam od zawsze, ale dopiero Bożenka sprawiła, że ujrzały światło dzienne. Otworzyłam się przed nią i stała się moim mentorem. Czytała moją poezję, a ja odkryłam jej Sezon na pomarańcze. To było w poprzednim wieku, bo w 1992 roku. Zaproponowała, żebym wzięła kilkanaście egzemplarzy jej książki, które zajmowały sporą część na klasowym regale pod ścianą. Moim zadaniem miała być pomoc w sprzedaży w zamian za małą prowizję. Od tej pory spotykałyśmy się częściej po lekcjach. Podczas jednej z październikowych rozmów Bożenka podzieliła się swoimi wrażeniami po pobycie na Międzynarodowym Najeździe Poetów na Zamek Piastów Śląskich w Brzegu. Pochwaliła się zbiorem wierszy różnych poetów  z  tego wydarzenia. Ogród różany zachwycił mnie i jeszcze bardziej rozbudził duszę poety. Zapragnęłam mieć też ten niesamowity zbiór. Serce zaczęło bić mocniej, a kiedy dostałam od Bożenki adres do jej znajomego z Brzegu, Janusza Wójcika, od razu napisałam list z prośbą o przesłanie książki. Jednak nigdy jej nie otrzymałam, gdyż nakład był niewielki, ale za to nawiązałam kontakt z Radkiem Wiśniewskim. Janusz miał zbyt wiele na głowie, na szczęście otaczali go ludzie niezwykle oddani. Radek odpisał bardzo szybko na mój list i tak zaczęła się nasza znajomość, najpierw korespondencyjna, aż w 1994 roku zostałam zaproszona na V Najazd do miasta poetów. Miałam nadzieję, że pojadę razem z Bożenką, ale ona nie mogła, a może taki był jej zamiar i wysłała mnie z jej tomikiem poezji, który miałam przekazać z pewną dedykacją:


Zaryzykowałam i dokładnie trzynastego października o 5.30 wsiadłam do pociągu, który ruszał  z dworca oliwskiego, pomachałam mamie przez okno i udałam się w podróż życia. Kiedy dotarłam do Brzegu, od razu poczułam serdeczność, jaka unosiła się w powietrzu wraz z jesienną aurą. Dotarłam do Centrum Kultury Brzeskiej, do biura Janusza, powołując się na Bożenkę oraz list  z zaproszeniem od Radka, wręczyłam tomik: Nie było baśni. Ogromne zaskoczenie  towarzyszyło Januszowi, który od razu skontaktował się z autorem zamieszania i jemu przekazał pałeczkę. Zostałam ugoszczona i zameldowana w hotelu na miejscu nieobecnej Bożenki. Tym sposobem znalazłam się w gronie wielu poetów, między innymi był tam Zbyszek Kresowaty-Krezbi, Bohdan Urbankowski, Romuald Mieczkowski, Marianna Bocian, Lidia Węglarz, Alina Lassota, z którą dzieliłam pokój i wiele innych, wówczas nieznanych mi poetów. Wieczorem w kaplicy św. Jadwigi odbył się koncert zespołu Viatori, którego załogę miałam okazję bliżej poznać w Herbaciarni. Gosia i Sylwia okazały się przesympatyczne, a ksiądz, który nimi dyrygował równie miły. Odtąd spotykaliśmy się na śniadaniach i obiadach, które konsumowaliśmy w kasynie wojskowym. I tak  od słowa do słowa, od wiersza do wiersza poznawałam bliżej nowych przyjaciół: Radka, Janusza, Zbyszka, poetów z Kresów, Zaolzia, Ukrainy, Litwy i Wilna, bo przecież był to międzynarodowy najazd poetów na zamek … zamek, na którym bywała i Bożenka. Teraz ja spacerowałam jej ścieżkami, przemierzałam przepiękny park jesienny i brzeskie uliczki, a tym spacerom towarzyszyły „śpiewające drzewa”, w których ukrywały się ptaki. Cudowne miasto poetów zachwycało mnie coraz bardziej i na stałe zamieszkało w moim sercu. Opiekował się mną Radek. W dniu przyjazdu obiecał, że przyjedzie po mnie samochodem i podwiezie do zamku na Noc Poetów. Nie mogąc się doczekać kolegi, postanowiłam wyruszyć sama (no cóż, nie było jeszcze telefonów komórkowych, a jedyny, który działał to ten stacjonarny w recepcji). Już taką mam naturę niecierpliwca, co lekko rozzłościło Radka i do dzisiaj mam wyrzuty sumienia, że jechał po mnie na darmo. Jednak wieczór poezji wszystko zrekompensował. Radek opowiedział o tym, jak znalazłam się na najeździe. Nikt nie spodziewał się, że przyjmę zaproszenie i przejadę taki kawał Polski. Jednak Bożenka wiedziała, rozpromieniła iskrę w moim sercu i to dzięki niej mogłam zacząć prezentację wierszy Stowarzyszenia Żywych Poetów na Zamku Piastów Śląskich podczas  V Najazdu. Radek zaszczycił mnie swoją przemową, gościnnością i życzliwością, że mogłam przeczytać swój wiersz tej nocy. Wybrałam Erotyk, który spodobał się Bohdanowi Urbankowskiemu, siedzącemu obok mnie. Wtedy też poznałam cudownych młodych poetów ze Stowarzyszenia, przyjaciół Radka: dwóch Tomków – Zacharewicza i  Fronckiewicza oraz wielu innych, cudownych ludzi, których wspominam bardzo serdecznie i ciepło do dzisiaj.  Myślę, że wówczas nie zdawałam sobie sprawy z tego, co naprawdę się działo. Marianna Bocian przyjechała prosto z wykopków i śmiała się na śniadaniu, siedząc naprzeciwko mnie, że ma ręce brudne od ziemniaków. Znała doskonale Bożenkę. Zbyszek również, ale o tym dowiedziałam się wiele lat później. 

Była jeszcze jedna niesamowita przygoda i niespodzianka, jaką zgotowała mi Bożenka. Byłam na stażu w Muzeum Historycznym Miasta Gdańska i marzyłam o studiach na kierunku Historii Sztuki, które zamierzałam podjąć eksternistycznie na KUL-u, jednak plany życiowe ułożyły się inaczej i skończyłam zupełnie inny kierunek na Uniwersytecie Gdańskim. Dokładnie 27-go września 1996 roku zadzwoniła do mnie, do pracy Bożenka z dobrą wiadomością: Zapraszam Cię do Brzegu na Najazd Poetów, który rozpocznie się trzeciego października. Postanowiła wziąć swoją klasę, której była wychowawcą, a ja miałam jej w tym pomóc. Tym razem nie podróżowałam samotnie, ale wraz z trzydziestopięcioosobową drużyną młodych, cudownych drugoklasistów z V L.O. z Gdańska. Ten nietypowy VII Międzynarodowy Najazd Poetów rozpoczęliśmy od wernisażu grafik Zbyszka Krezbi-Kresowatego, który bardzo ucieszył się na mój widok. Rozpoznali mnie również inni, których już miałam okazję poznać dwa lata wcześniej: Bohdan Urbankowski, Lidia Węglarz, Romuald Mieczkowski. Z mojej obecności ucieszył się Janusz Wójcik, który tym razem miał okazję gościć i Bożenkę, a ona wyjątkowo zaangażowała się w ten najazd oraz w nadrabianie zaległości towarzyskich. Ja natomiast miałam mieć oko na cudowną młodzież, z którą spędzałam sporo czasu. Miałam okazję spotkać się z ludźmi ze Stowarzyszenia Żywych Poetów. Spędziliśmy miło wieczór w jednej z brzeskich knajpek dyskotekowych, w Kwartecie, rozmawiając i popijając co nieco w gronie Radka, dwóch Tomków, Ani i Mirka. Ich towarzystwo było dla mnie ogromnym zaszczytem. Zarówno wtedy i jak i teraz są  obecni w moim sercu, podobnie i Bożenka, dzięki której poznałam ten świat. Podczas pamiętnego najazdu odbył się również Poranek Poetycki, gdzie czytałam swój wiersz. Bożenka pozwoliła niektórym swoim uczniom zaprezentować poezję i właśnie z tej chwili mam pamiątkową fotorelację, co uważam za cud, gdyż Bożenka nie cierpiała zdjęć. 

Do dziś trzymam na honorowym miejscu książki i tomiki sprezentowane w tamtym czasie przez Bożenkę, Zbyszka, Radka, Janusza – z bezcennymi dedykacjami. Uwielbiam do nich wracać

I za każdym razem odkrywać na nowo, zwłaszcza te Bożenki i Janusza, i choć fizycznie nie ma już ich z nami, to poprzez poezję, jakże piękną, mogą być nadal obecni.

Równie szczególny był dla mnie następny rok. Wtedy też zakochałam się całkiem na poważnie i po niecałym roku znajomości, we wrześniu 1997 roku, wyszłam za mąż.  Mieliśmy nadzieję jechać na nasz miodowy październik do Brzegu i połączyć go z VIII Najazdem Poetów. Radek bardzo się cieszył, że pozna Marka. Niestety, podjęcie nowej pracy przez małżonka uniemożliwiło te plany, więc zabrałam koleżankę Monikę i po raz trzeci znalazłam się w moim ukochanym mieście, na które zerka Niebieskooka Odra. Jaka była radość, kiedy wysiadłyśmy  z pociągu a na dworcu czekali na nas moi przyjaciele: Radek i Tomek. Jakie to miłe uczucie, kiedy ktoś czeka i wita z taką serdecznością. Znowu miałam zaszczyt gościć w murach zamku, otaczać się przyjaciółmi kochającymi poezję i recytować wśród nich wiersze. I to właśnie podczas tego najazdu został wydany Almanach Stowarzyszenia Żywych Poetów, na łamach którego debiutowałam jeszcze pod panieńskim nazwiskiem. Jaka była radość Bożenki, kiedy otrzymała ode mnie ten zbiór wierszy. Spotykałyśmy się rzadziej. Czasami odwiedzałam ją w szkole. Siadałam w ostatniej ławce i uczestniczyłam w lekcjach języka polskiego, potem długo rozmawiałyśmy. Był nawet plan wydania moich wierszy w jednej z drukarni, w której pracowała, na szczęście nie doszło do tego. Bożenka pracę rzuciła, wiersze zostały w szufladzie i przepadły. Musiały poczekać na lepszy moment. Któregoś razu zostałam zaproszona na wieczór poetycki do Żaka w Gdańsku, gdzie Bożenka czytała swoje wiersze. Pamiętam to jak przez mgłę, ale wiem, że moja obecność wiele dla niej znaczyła. Potem przysłała mi swoją kolejną książkę z dedykacją – Trans (1998):



Pamiętam jak spotkałyśmy się, jeszcze przed moim ślubem, na jarmarku Św. Dominika  w Gdańsku. Pracowałam wówczas w jednym z namiotów, sprzedając ubrania, a Bożenka wraz  z mamą przemierzały ulicę Szeroką, orzeźwiając się piwem podczas upalnego sierpniowego popołudnia. Jaka to była radość, kiedy się spotkałyśmy. Ten uśmiech towarzyszył Bożence nawet  w najtrudniejszych chwilach. Po ślubie chciałam się pochwalić zdjęciami, ale zamiast odwiedzić Bożenkę w domu, zawędrowałam z albumem do szpitala zakaźnego na Smoluchowskiego  w Akademii Medycznej w Gdańsku. Została zarażana żółtaczką, wdało się wirusowe zapalenie wątroby. Na szczęście tym razem wszystko zakończyło się dobrze. Wróciła do życia. Nadal pisała i przysyłała mi kolejne dzieła. Landrynkowy areszt (1999) i Alkowy Edenu (2000) były dla mnie ogromną niespodzianką, jakże cenną teraz. Starałam się o niej pamiętać w Dniu Nauczyciela, dzwoniąc z życzeniami, jednak nie przepadała za tym świętem. Z powodu problemów zdrowotnych przestała uczyć w szkole.

W roku 2002 odeszła moja mama, rok po niej tata. To był bardzo trudny okres dla mnie, ale kiedy urodziłam drugą córkę Darię w 2004 roku udało mi się skontaktować z Bożenką. Opowiedziałam jej o tym, co wydarzyło się u mnie ostatnimi czasy i dowiedziałam, że u niej też nie jest wesoło. Choroba powywracała jej życie do góry nogami, a kiedy spotkałyśmy się po dłuższej przerwie nie mogłam jej poznać. Zmarniała, tylko uśmiech pozostał ten sam, który pamiętałam od zawsze. Z mężem odwiedziłam ją dwukrotnie w jej domu. Mieszkała w starej kamienicy, do której przedostawała się na skróty tramwajem wodnym przez Motławę. Nie miała siły chodzić naokoło przez most, więc korzystała z udogodnień. Ostatni raz byliśmy u niej rodzinnie – z dziećmi  w czerwcu 2005 roku,. Cieszyła się ogromnie. Starszą córkę uczyła jak prawidłowo narysować tęczę, młodsza miała niespełna roczek, więc tylko uśmiechały się do siebie. Była bardzo gościnna  i serdeczna. Wtedy otrzymaliśmy od niej tomik poezji Kataleptikon, którego znaczenia nie chciałam pojąć ani zrozumieć na tamtą chwilę, wierząc, że wydobrzeje. Niestety, w sierpniu tego samego roku trafiła do szpitala, już nigdy więcej nie przepłynęła rzeki. Kiedy ją odwiedziliśmy była bardzo zmęczona, skarżyła się na hałas docierający zza okna z trwającego jarmarku. Jednak do końca walczyła i nie odeszła zwyczajnie. Jej prochy rozsypaliśmy po Zatoce Gdańskiej. Wzięłam ze sobą starszą córkę Oliwię. Fale kiwały małym stateczkiem niemiłosiernie, a my siedziałyśmy na dziobie razem z mamą Bożenki, panią Irenką, która niezbyt dobrze znosiła tę kołysankę. Miałam wrażenie, że nadal słyszę śmiech Bożenki – tym razem był to znak, że jest szczęśliwa, bo spełniliśmy jej życzenie, podczas gdy ona witała już goszczącego w jej wersach ojca, który czekał na nią  w wiecznym tunelu wraz z innymi radośnie potopionymi poetami.


Jakiś czas po odejściu Bożenki, zostaliśmy zaproszeni przez jej mamę, do Domu Aktora na wieczór poświęcony jej poezji, szczególniej tej z ostatniego tomiku. Wiersze recytowano przy akompaniamencie wiolonczeli. Było to coś niebywałego. Miałam wrażenie, że Bożenka jest wśród nas. Czasami czuję jej obecność, tą wieczną kołyskę na fali, co niesie jej dzieło głęboko ,bo nic nie dzieje się na daremnie. Mawiała, że ma swojego Anioła – tak nazywała Zbyszka Kresowatego, którego wspominała ciepło i z nadzieją, zwłaszcza, że miałyśmy plan co do wydania mojego tomiku. Niestety nie zdążyłyśmy go zrealizować za jej życia, ale pomyślałam, że skoro był dla niej aniołem to i dla mnie może będzie. I tak narodził się mój tomik, z pomocą Zbyszka, zadedykowany wszystkim aniołom, aniołkom, aniołeczkom – tym, którzy są tutaj i tym, po drugiej stronie oraz na dnie mórz. A świat jest bardzo mały. Kiedy starsza córka Oliwia była w gimnazjum, okazało się, że jej wychowawczyni – Pani Wiesława Leoniec znała Bożenkę. Razem studiowały na Wydziale Filologii Polskiej. To było niesamowite odkrycie. Innym cudem jest to, że poprzez osobę Zbyszka Kresowatego dotarłam do Zbigniewa Joachimiaka – redaktora Migotań, który również okazał się być kolegą zarówno Bożenki, jak i pani Wiesławy z tego samego wydziału. Krąg się zatoczył zupełnie niespodziewanie, a ja mam przekonanie, że to sprawka Bożenki, bo zbyt długo nie można mieć przerwy w pisaniu, zwłaszcza kiedy chodzi o tak wielką pisarkę, jaką była i nadal jest BiBi Bretone – szukałam sposobu, żeby ją odkryć na nowo, przywołać do życia. Moim marzeniem jest zrealizowanie wieczoru poetyckiego poświęconego Bożence. Dziś miałaby 68 lat, a jej dorobek literacki byłby znacznie większy. Miała tyle pomysłów. Pod ścianą leżały stosy kartek z napisaną Sagą – ile bym dała, żeby zdobyć te druki i wydać. Bożenka mawiała, że  nie warto wracać do przeszłości, należy żyć i cieszyć się daną chwilą, tu i teraz. Jednak na pewno warto pamiętać o tych, których już z nami nie ma namacalnie. I kiedy zbliżają się jej urodziny 14 marca, sierpień albo listopadowe święto zmarłych, to zawsze myślę o moich bliskich, o Bożence, a patrząc na fale pamiętam jej radosny śmiech. I chociaż nie ma swojego pomnika to pamięć o niej nie zagaśnie poprzez jej twórczość. Stąd mój pomysł, żeby ją wspomnieć. Oto kilka jej wierszy, z tomików Nie było baśni oraz Landrynkowy areszt:

Tekst: Ewa Niezgoda – Gierszewska

Podobne wpisy

Dzień Matki. Koncert  w Kościele p.w. św. Jadwigi Królowej w Gdańsku na Oruni Górnej.

Who believs in angels? ONE TO ONE: JOHN & YOKO – dokument niebanalny.

Czesław Tumielewicz w gdańskiej Galerii Blik. Meandry twórcze i euforia barw.

Ta strona używa plików cookie, aby poprawić Twoje doświadczenia. Założymy, że to Ci odpowiada, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Czytaj więcej