WIELKA GALERIA SZTUKI PIERWOTNEJ – LASCAUXKRYTYCZNIE O TAK ZWANYCH TURNIEJACH WIERSZA

I JESZCZE BARDZIEJ KRYTYCZNIE O TAK ZWANYCH SLAMACH

Myśmy to skonstruowali sami.
Projekt w dużej mierze opierać się miał na oszukiwaniu percepcji widza i płynnych transformacjach obrazu poetyckiego. Tak powstały pierwsze turnieje wiersza, czy, ćwierć wieku później, tak zwane slamy. Obie formy konkurencji mają swoje wady i zalety.


Wiadomo jednak, że pozory mylą. Wady bywają zaletami, a zalety wadami.
Zaniechanie to niekoniecznie lenistwo i pasywność. Przyznaję bowiem, że jako poeta, nie uczestniczę za często w tego rodzaju szrankach. Przede wszystkim z powodu pewnego niesmaku, który odczuwam na myśl o tych wszystkich tak zwanych poetach, którzy z poezją mają wspólnego niewiele. Gombrowicz napisał swego świetny esej, Przeciw poetom. Zgadzam się zatem z Gombrowiczem, uznając, że prawdziwa poezja jest niezwykle rzadkim zjawiskiem, i raczej nie często spotkać ją można na tak zwanych turniejach wiersza. Ale czasem mnie diabeł podkusi i z próżności własnej wpadam w sidła, żądny sławy i chwały.


Oczywiście jak najkrócej. Wiersze należy pisać rzadko i z rozmysłem. To Miłosz, który jednocześnie ponoć pisał codziennie rano, zaraz po przebudzeniu. Zatem systematyka i obrzydzenie? Systematycznie miewam obrzydzenie do tego, że wszyscy wiersze piszą. Że wszyscy piszą, a mało kto czyta. I że na takich turniejach wiersza to, niestety, wychodzi. Jak, nie przymierzając, szydło z worka.


Pytam zatem retorycznie: czy polska poezja nie istnieje? Czy to prawda, że istnieje tylko poezja kreolska. Turnieje wiersze i slamy potwierdzają te smutno – wesołą tezę: Współczesna poezja polska nie istnieje. Istnieje tylko poezja kreolska. Hucpa w przypadku slamu. I pompa w przypadku turniejów wiersza. W tym krwiobiegu krwi nie ma, a co za tym idzie, brak życia. Ta poezja jest martwa.

I odpowiadam: dziś prawdziwych poetów już nie ma. Zostałem zupełnie sam. Sam przeciw wszystkim. Sam, przeciw tandetnej hucpie slamu, i sam przeciw nadętej formie tak zwanego turnieju wiersza. Swoją osobność i odmienność zresztą za każdym razem boleśnie odczuwam. Stojąc poza obowiązującymi nurtami, które są martwe, uprawiam poezję niebezpieczną i nieprzewidywalną. W głowie i w sercu mam maksymę Apollinera: J’emerveille ( zaskakuję, zachwycam), a przede wszystkim złotą myśl z Rimbaud, że poeta powinien być złodziejem ognia, powinien zapuścić na twarzy brodawki i stać się znienawidzonym przez wszystkich.
Ów stauts quo poety znienawidzonego, odmieńca o oczach otwartych na Otchłań, oddala mnie oczywiście od Ogniska.
Oddycham Otchłanią. Otchłań pochłania mnie bez reszty. Reszta zaś, jak w ustach Hamleta, jest milczeniem. To ustawiczne milczenie mnie dobija. Domyślam, się, że ma mnie to zabić, unicestwić, wymazać z jakiejkolwiek pamięci czy uwagi. Krytycy literaccy nie tylko mnie ignorują, ale nawet nienawidzą, a przynajmniej nie lubią. Nie mam żadnych przyjaciół, ani w środowisku literackim, ani poza nim. Czy to jest cena za bycie sobą? Kara za upór i konsekwencję. Wypracowałem sobie miejsce poza wszelkimi hierarchiami, placet u podnóża wzgórza, skąd mogę obserwować targowisko próżności. Daremne żale, próżny trud, bezsilne złorzeczenia. Nie ma mnie na pólkach księgarń, nie ma mnie w notowaniach bookmacherów, nie ma mnie w towarzystwach wzajemnego uścisku w gardle. Nie ma mnie dla nikogo. Nieczynny do odwołania. Im bardziej mnie nie ma, tym bardziej jestem.


Czy wtedy, gdy mnie nie ma, jestem jeszcze bardziej niż cała rzesza poetów, helotów, którzy moszczą sobie wygodne gniazda, którzy w swoich lisich norach, w swoich żeremiach, żrą po raz setny to antyczne gówno? Pisanie jest dla mnie nie tylko sposobem tekstualizacji, przede wszystkim mam wizje. Normy unijne do nas nie pasują, bo woleliśmy mieć własne. Poza tym Poezja to ani Ptasie radio, ani tym bardziej, ptasie mleczko. Raczej już, za Rilkem, okrągły krzyk ptaka. Nie śpiewam w chórze, jestem solistą. W związku z tym rozdziobią mnie kruki, wrony. Wszystkie te wstrętne ptaszyska, które widzą we mnie jeśli już nawet ptaka, to ptaka malowanego. I patrzą na mnie ze zdziwieniem, jak przysłowiowy wół na karetę.


Wywracanie utartych schematów na opak jest zawsze w cenie. Problem w tym, że nikt mnie właściwie nie rozumie. Jestem na tyle osobny, że właściwie nikomu i do niczego niepotrzebny. Jak ptak dodo pośród papug albo albatros z Baudelaire’a. Zbyt ambitny. Nadto poważnie traktujący zadanie Poety.

Krystian Kajewski

Podobne wpisy

Epoka zmarzniętych dusz i narcyzmu. Ciepło uczuć – formą transcendencji, self – care mode on

Oblackiego Centrum Edukacji i Kultury – ważne miejsce na kulturalnej mapie Gdańska

2025: Spotkania ze sztuką. Relacja z Europejskich Spotkań Artystycznych – Bydgoszcz, 18 – 20 października 2025

Ta strona używa plików cookie, aby poprawić Twoje doświadczenia. Założymy, że to Ci odpowiada, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Czytaj więcej