Epoka zmarzniętych dusz i narcyzmu. Ciepło uczuć – formą transcendencji, self – care mode on

Ciepło. Ciepło jest tym, czego świat teraz potrzebuje najbardziej. Nie to z kaloryfera, który co roku działa jak los na loterii energetycznej, ale to, które potrafi stopić cynizm, sarkazm i obojętność. Bo dziś nawet słowa są zimne, mają ładne czcionki, dobrze się klikają, ale nikt nie czuje ich temperatury. Wirtualne „kocham” ma temperaturę ekranu: 36,6 stopnia, tylko że w pikselach. To ciepło symulowane, jak kominek na Netflixie. Płonie, ale nie grzeje. Ludzkość potrzebuje centralnego ogrzewania emocjonalnego. Nie nowych aplikacji randkowych, tylko kogoś, kto potrafi powiedzieć: „hej, żyjesz, i to już jest coś”.

Takie utulenia, co nie są memem ani reakcją w postaci serduszka, tylko prawdziwym przytuleniem, z którego człowiek wychodzi trochę bardziej człowiekiem, a trochę mniej zbiorem lęków, niepewności i powiadomień. Bo przecież ciepło to nie luksus. To podstawowy pierwiastek życia, którego braku nie da się zrekompensować filtrem z napisem self-care mode on. Ciepło jest formą oporu wobec chłodu świata. Takiego chłodu, który każe ci się porównywać, zamiast współodczuwać. I to właśnie jest największy paradoks: każdy z nas ma w sobie słońce, ale większość woli udawać żarówkę na baterię. Lekko świeci, póki ktoś inny ładuje.

Tymczasem prawdziwe utulenie zaczyna się wtedy, gdy człowiek nie tylko przytula innych, ale i samego siebie. Gdy pozwala, żeby mu się wreszcie zrobiło ciepło od środka, nie od wódki, nie od lajków, tylko od przekonania, że jego istnienie coś znaczy. Bo dopiero wtedy, kiedy uwierzysz, że jesteś słońcem – nie w tym narcystycznym sensie, że świat ma się kręcić wokół ciebie – ale w tym cichym, filozoficznym, że możesz go ogrzewać, dopiero wtedy przestajesz być ofiarą zimna. W epoce zmarzniętych dusz, gdzie każdy jest online, ale nikt nie jest obecny, ciepło staje się aktem buntu. Uśmiech manifestem. Przytulenie rewolucją. A powiedzenie komuś „dobrze, że jesteś” najwyższą formą współczesnej poezji. Bo świat nie potrzebuje już więcej słów. Potrzebuje ludzi, którzy świecą tak, że można przy nich odtajać. Ludzi, którzy nie boją się być kominem, przez który ucieka żar miłości do życia. I może właśnie tym jest człowieczeństwo: sztuką ogrzewania innych, dopóki nie uwierzą, że też potrafią grzać. A więc może to całe „ocieplanie świata” jest naszym ostatnim, desperackim projektem, jakbyśmy próbowali dogrzać dusze po globalnym ochłodzeniu sensu. Bo przecież nie jest przypadkiem, że ludzie zaczęli palić się od środka – wypaleni, a jednak wciąż świecący w biurowych open space’ach jak tanie żarówki LED: energooszczędni, ale bez widma człowieczeństwa.

Zimno to nowa waluta. Ciepło towarem deficytowym. Politycy handlują strachem, korporacje sprzedają „emocjonalne doświadczenia” w opakowaniu premium, a my? My wmawiamy sobie, że nie potrzebujemy bliskości, tylko „równowagi”. Jakby człowiek był termostatem, a nie istotą, która tęskni za dotykiem bardziej niż za dostępem do Wi-Fi. Ironia polega na tym, że każdy z nas nosi w sobie małe słońce, ale traktuje je jak zakazane źródło energii. Wstydzimy się ciepła, bo w świecie chłodnych głów i zimnych kalkulacji bycie ciepłym to bycie naiwnym. A jednak, może właśnie naiwni są ostatnimi realistami? Bo wiedzą, że świat można zmienić nie przez programy naprawcze, tylko przez przytulenie kogoś, kto już dawno przestał wierzyć, że na to zasługuje. Tak, świat potrzebuje centralnego ogrzewania, tylko że nie z rur, lecz z serc. Takiego, które nie podlega inflacji, nie wymaga zgody unijnej komisji i nie zależy od kursu dolara. Bo dopóki potrafimy ogrzać drugiego człowieka, dopóty nie zamarzniemy w tym wielkim, kosmicznym żarcie zwanym cywilizacją. A jeśli kiedyś Słońce naprawdę zgaśnie, to niech chociaż ludzie świecą sobie nawzajem, nie po to, by widzieć, gdzie idą, ale by nie zapomnieć, kim byli. Bo może o to właśnie chodziło od początku: nie żeby przetrwać zimę, tylko żeby ocalić ciepło. „Ocalić ciepło” brzmi jak poetycka metafora, ale to w gruncie rzeczy moralny i ontologiczny obowiązek człowieka. Bo czym innym jest nasze istnienie, jeśli nie próbą utrzymania płomienia w świecie, który nieustannie chce go zdmuchnąć?

Cała historia ludzkości to przecież dzieje ognia: od tego, który człowiek rozpalił w jaskini, po ten, który tli się dziś w naszych oczach, gdy jeszcze komuś ufamy. Ocalić ciepło to znaczy nie dopuścić, by serce przeszło w stan skupienia zwany lodem. To bunt wobec epoki, w której chłód został pomylony z mądrością, a dystans z dojrzałością. Wmawia się nam, że trzeba być „chłodnym emocjonalnie”, żeby przetrwać jakby człowiek był pingwinem, a nie istotą, której sens istnienia rodzi się w cieple spojrzeń, w dotyku, w śmiesznie ludzkiej potrzebie bycia zrozumianym.

Ciepło jest formą transcendencji. Nie prowadzi do nieba, ale otwiera niebo w człowieku. Kiedy kogoś ogrzewasz, przez chwilę znosisz podział między „ja” a „ty”. Jesteście jednym układem termicznym. I może właśnie w tym sensie miłość jest fizyką duchową, nie romantycznym frazesem, ale faktem energetycznym: coś we mnie wytwarza energię, by ogrzać coś w tobie. A jednak ocalić ciepło to trudna sztuka. Bo żyjemy w świecie, który uczy, jak się gasić: jak milczeć, gdy trzeba mówić; jak przewracać oczami, zamiast podać rękę; jak zastępować obecność emotikonem. I choć na zewnątrz udajemy stabilność, wewnątrz większość z nas drży jak płomień w przeciągu. Filozoficznie rzecz biorąc, ciepło jest aktem istnienia. Zimno to tylko jego brak. Stan, w którym energia sensu się cofa. Człowiek, który nie grzeje, już nie żyje, tylko funkcjonuje jak kamień, który nie pamięta, że był kiedyś gwiazdą. Dlatego właśnie ocalić ciepło to ocalić samą ideę człowieczeństwa: tę dziwną zdolność do współczucia, do łagodności, do tego, by nie patrzeć na świat jak księgowy od strat i zysków, ale jak artysta od tętna. Bo może Bóg, jeśli istnieje, nie stworzył nas po to, żebyśmy Go wielbili, tylko żebyśmy się wzajemnie ogrzewali. Żebyśmy potrafili być dla siebie choć przez chwilę jak poranny promień światła. Krótki, ale wystarczający, by ktoś inny zechciał wstać z łóżka i spróbować jeszcze raz. A więc ocalić ciepło to znaczy ocalić sens. Ogień, który przeszedł przez tysiąclecia, teraz jest w naszych rękach. I jeśli go zgasimy, to nie dlatego, że zabrakło tlenu, tylko dlatego, że zabrakło odwagi, by być dobrymi. Bo w końcu, jak powiedziałby pewien stary filozof, nie ma większej mądrości niż ta, by nie zamarznąć od środka, gdy świat postanowił zamarznąć wokół.

Malin z Gołębiewa

Podobne wpisy

WIELKA GALERIA SZTUKI PIERWOTNEJ – LASCAUX
KRYTYCZNIE O TAK ZWANYCH TURNIEJACH WIERSZA

Oblackiego Centrum Edukacji i Kultury – ważne miejsce na kulturalnej mapie Gdańska

2025: Spotkania ze sztuką. Relacja z Europejskich Spotkań Artystycznych – Bydgoszcz, 18 – 20 października 2025

Ta strona używa plików cookie, aby poprawić Twoje doświadczenia. Założymy, że to Ci odpowiada, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Czytaj więcej