„Pusty pokój” to tytuł artykułu autorstwa p. Ewy Niezgody-Gierszewskiej. Jest to również przejmująca relacja ludzi, którzy otworzyli swoje domy dla dzieci z przejmującymi, przykrymi historiami. Opowieści jakich wiele i zapewne wielu z was pomyśli, że nie warto przywiązywać do tego większej uwagi. Przeczytacie i może wzruszycie się a później przejdziecie do codziennej rutyny. Zapomnicie…
Pusty pokój to poniekąd opowieść w pigułce o wspaniałej rodzinie, rodzinach. To opowiadania ludzi o wielkich sercach. Na przekór wszystkim trudnościom podjęli się trudnego zadania. Choć czasem pełni wewnętrznych rozterek potrafili podzielić się tym sercem i pustym pokojem dając szansę kolejnemu dziecku, kolejnym dzieciom. Kiedyś chciałam zaadoptować dziecko. Niestety nie mogłam zdecydować o tym sama. Takie decyzje wymagają dużej odwagi, poświęcenia, dużej dozy miłości, cierpliwości i wiary w to, że uda się stworzyć dla kolejnego dziecka namiastkę dobrego domu. Owego miejsca, gdzie nie tylko jest gotowy pokój, ale są gotowe osoby do podjęcia trudu wychowania i zapewnienia ciepła rodzinnego dzieciom, które są wielokrotnie po ciężkich przejściach, bolesnych doświadczeniach, które nie wymażą ze swojej pamięci, ale w jakiś sposób oswoją je i nauczą się żyć z nimi, ze swoją traumą. Odkryją nowy lepszy świat, gdzie doznają miłości, zrozumienia. Zrozumieją w końcu czym jest opiekuńczość ze strony przyjaznych, oddanych im, troskliwych ludzi. Nauczą się lepszego świata, by móc w dużej mierze zapomnieć o tym złym…
W Polsce brakuje rodzin zastępczych, co prowadzi do przepełnienia domów dziecka i zwiększenia liczby dzieci w placówkach opiekuńczych. Przepełnione placówki nie zawsze są dobrym miejscem do przebywania dla takich dzieci, które potrzebują większej atencji, poświęconego im czasu. Niestety czasem w tych miejscach przeżywają różne tragedie. Powinno być to w niektórych przypadkach wnikliwie monitorowane przez odpowiednie urzędy, służby, ale nigdy interwencje nie powinny mieć bolesnego wymiaru dla dzieci. Jak wiemy przebieg interwencji ma czasem tragiczny wymiar i należy podchodzić do takich rozwiązań z dużą ostrożnością zanim odbierze się rodzinie dziecko lub dzieci. Sądzę, że w takich przypadkach, kiedy dochodzi już do interwencji to lepszym rozwiązaniem są rodziny zastępcze, ale niestety pomimo tego, że rodzinna piecza zastępcza jest preferowaną formą opieki nad dziećmi, liczba rodzin zastępczych maleje, a liczba dzieci w ośrodkach opiekuńczo-wychowawczych rośnie. To poważny problem. Nieustannie wzrasta liczba dzieci, które z różnych przykrych przyczyn muszą opuścić swoje rodzinne domy. Kiedy pracowałam w jednym z przedszkoli na Oruni w Gdańsku, mogłam zaobserwować wiele nieprawidłowości. W trakcie mojej pracy z dziećmi nabrałam ogromnego doświadczenia, zresztą podpartego wiedzą i wieloma kursami, szkoleniami. W ostatnim czasie w swojej grupie pod swoim skrzydełkiem miałam dziewczynkę, która właśnie wraz ze swoim rodzeństwem była pod opieką takiej rodziny zastępczej. Wspólnie z nią dokonałyśmy małych cudów. Pojawił się uśmiech na twarzy, dziecko zaadoptowało się w grupie rówieśniczej. Praca z takim dzieckiem jest trudna i długodystansowa a w niektórych szczególnych przypadkach wymaga cały proces adaptacyjny dużej cierpliwości i wzajenego zrozumienia. Ból związany z przykrymi doświadczeniami, które to małe dziecko nosiło w sobie mogłoby przerosnąć każdego dorosłego. Traumatyczne przeżycia miały miejsce też w placówce. Zdarza się też, że te dzieci, które potrzebują szczególnej troski, nie trafiają do tak wspaniałych domów, placówek jak te, które są opisane w artykule poniżej i jak ten do, ktorego trafiła ta dziewczynka. Problem złego traktowania dzieci jest bardzo powszechnym zjawiskiem u nas i na świecie. Dziecko bywa czasem instrumentem w rękach oprawców, osób niezrównoważonych, chorych psychicznie, niewydolnych społecznie. W ciągu mojej wieloletniej pracy pedagogicznej obserwowałam wiele przykrych zjawisk przemocy, złego traktowania dzieci ze strony dorosłych, również w placówce, w której pracowałam. Nigdy nie byłam obojętna wobec tych sytuacji, co nie zawsze podobało się innym, w tym rodzicom, czy niektórym osobom z tzw. „zacnego grona pedagogicznego”. Dzieci często przeżywają większe lub mniejsze tragedie i mam nadzieję, że zaczniemy bardziej reagować na nie. Oczywiście bez jakiejś tu przesadnej oceny, nieadekwatnej do sytuacji, gdyż musimy pamiętać, że proces wychowawczy jest trudny. Nie każdy rodzic jest oprawcą, kiedy stoi biernie obok dziecka i czeka aż się uspokoi jego rozhisteryzowany maluch rzucający się z krzykiem i płaczem np. na podłogę w sklepie, kiedy to nie może spełnić kaprysu posiadania kolejnej rzeczy i wymusić zakupu zabawki na swoim rodzicu. Nie jest to równoznaczne z okrucieństwem rodziców, którzy niszczą psychicznie dzieci oraz używają przemocy wobec nich włącznie z przejawami wyjątkowego okrucieństwa. Odróżniajmy zdrowe zachowania od zachowań nieprawidłowych, przemocowych i patologicznych. Niestety nie wszyscy powinni zostać rodzicami jak i nauczycielami. Warto zawsze przemyśleć wiele kwestii zanim podejmiemy decyzje o posiadaniu dzieci. Mam nadzieję, że ten artykuł jak i problem związany z tymi przykrymi zjawiskami znowu nie przejdzie bez echa a dzieci, które potrzebują pustych, szczęśliwych pokoi i rodzin w końcu je znajdą.
Dziękuję Wam – jesteście WIELCY.
red. Beata Lewandowska
PUSTY POKÓJ
Są domy z wieloma pokojami. Niektóre są pięknie umeblowane, zamieszkane, panuje tam gwar i radość, inne czekają na gości. Bywają też pokoje bez mebli albo zagracone. Zdarzają się
i takie, które są puste, niezamieszkane, gdzie smutek i samotność przyprawiają o dreszcze. Mówi o nich analityk snu Jessie Mercado: „puste pokoje pojawiają się w okresach, gdy śniący przygotowuje się do znacznych zmian. Pustka nie jest brakiem – jest możliwością”. Natomiast Carl Jung uważa, że „pustkę należy wypełnić zewnętrznym rozproszeniem, to efekt przejściowy, podczas dużych zmian w życiu. Jest to zaproszenie do zbadania tego, czego nam brakuje, co może stworzyć przestrzeń”.
Puste pokoje pojawiają się w snach, duże są często wyrazem uczucia wolności, ale
i niepokoju, małe natomiast oznaczają ograniczenia, poczucie skrępowania, mogą też odnosić się do poczucia bezpieczeństwa i ochrony. Sny o pustych pokojach stanowić mogą doskonały punkt wyjścia do terapii. Według Marcia Emercy „dają nam psychologiczną przestrzeń, w której może rozwinąć się nowa świadomość”. Natomiast Carl Jung uważa, że „w snach przybieramy wizerunek tego bardziej uniwersalnego, prawdziwszego, bardziej wiecznego człowieka, zamieszkującego
w ciemnościach pierwotnej nocy. Puste pokoje, które napotykamy, mogą być właśnie miejscem, w którym to uniwersalne ludzkie doświadczenie ma przestrzeń, by się wyłonić i zostać rozpoznane”.
Są sny o pustych pokojach, które śnią dzieci w wielu domach, mieszkaniach, miejscach nie pozwalających na szczęście, radość, rozwój, miłość. I tutaj zaczyna się prawdziwe życie, piekło, walka o przetrwanie. Często tak dzieje się w biologicznych rodzinach, które sobie nie radzą. Wtedy na ratunek może przyjść rodzina zastępcza i ofiarować pusty pokój, łóżko …To jedna z form pomocy dzieciom, które z pewnych przyczyn nie mogą przebywać pod opieką rodziców biologicznych. Zastępczy rodzice to ludzie, którzy opiekując się dają szansę na wzrastanie w warunkach zbliżonych do naturalnych. Umieszczenie dziecka w takiej rodzinie następuje z reguły po wyczerpaniu wszelkich form pomocy rodzicom biologicznym. Wiąże się to
z niesieniem pomocy dziecku. Kiedyś były to domy dziecka, teraz preferuje się rodziny, tak, by jak najlepiej zapewnić poczucie stabilizacji, ciepła, domu z duszą.
Od dziewięciu lat tworzę z mężem i córkami specjalistyczną zawodową rodzinę zastępczą. O tym, by stać się taką rodziną, marzyłam od dziecka. Jako nastolatka lubiłam odwiedzać domy dziecka, przynosić zabawki, bawić się z małymi wychowankami na Korczaka
w Oliwie. Myślałam o studiach na pedagogice specjalnej, jednak życie potoczyło się inaczej, skończyłam administrację publiczną na wydziale prawa. Na szczęście poznałam cudownego człowieka (mojego męża), który angażował się całym sercem w wolontariat, niosąc pomoc dzieciom z niepełnosprawnościami. Okazało się, że mamy podobne marzenia. Czekaliśmy na dobry moment w życiu, by je spełnić. Początkowo mieszkaliśmy w kawalerce o 27 metrach, potem
w dwupokojowym mieszkaniu z dwójką naszych dzieci, aż udało się wybudować dom za miastem. I niestety przyszło rozczarowanie. Rozchorowałam się do tego stopnia, że nie mogłam chodzić. Jeździłam na wózku inwalidzkim. Lekarze nie wiedzieli co to za choroba, chcieli amputować mi nogi. Zostałam zwolniona z pracy, rehabilitując się z nadzieją, że tam wrócę. Wszystko zdawało się walić. Modlitwa o uzdrowienie i wiara, sprawiły, że stał się cud. Mimo, że mam w stu procentach uszkodzone nerwy w kończynach, mogę chodzić. Pewnego dnia, naprzeciwko nas, wprowadziła się rodzina z czwórką dzieci, wynajmując dom. Okazało się, że nowi sąsiedzi prowadzą specjalistyczny rodzinny dom dziecka. Któregoś dnia dołączyły do nich kolejne dzieci, wśród nich ośmioletnia dziewczynka, która nie umiała mówić, chodziła w pieluszce, nie było z nią kontaktu. Czasami pomagaliśmy im, jako rodzina pomocowa. Dużo ze sobą rozmawialiśmy, więc zdradziliśmy im nasze marzenie. Okazało się, że właśnie brakuje jednej rodziny, by zacząć nowy kurs dla kandydatów na rodzinę zastępczą. Zapisaliśmy się. Nie planowaliśmy niczego, nie wiedzieliśmy nawet, jakie dziecko u nas zamieszka. Dysponowaliśmy jednym pustym pokojem. W międzyczasie zaproponowano nam, abyśmy zostali rodzicami zastępczymi dla dziewczynki, która mieszkała u naszych sąsiadów. Jednak brak możliwości nawiązania z nią jakiegokolwiek kontaktu, sprawił, że mieliśmy wątpliwości. Dziewczynka została skierowana do DPS-u w Szczecinie. Tego samego dnia, kiedy podjeżdżaliśmy pod nasz dom, bujała się na huśtawce i kiedy nas zobaczyła, spojrzała w naszą stronę i podniosła kciuk u prawej ręki w górę. Byliśmy w szoku. Mąż szybko udał się do MOPR-u, żeby powiedzieć, że chcemy, by to właśnie ona zamieszkała z nami. Wszyscy byli zaskoczeni. Nawet my. Jak tylko skończyliśmy szkolenie, Wika dosłownie przeszła z domu do domu i zamieszkała w pustym dotąd pokoju. W pokoju, który stał się dla niej nowym światem, nowymi możliwościami. Po tygodniu pieluszkę zastąpiła bielizną, po miesiącu zaczęła składać pierwsze słowa. W tym roku skończy 17 lat i nie przypomina tej zagubionej dziewczynki, która tylko bujała się na huśtawce (choć nadal lubi to robić).
Odkąd jesteśmy rodziną zastępczą, poznaliśmy mnóstwo wspaniałych innych rodzin. Okazją są szkolenia, na które jeździmy i spotykamy się z innymi ludźmi – aniołami. Tego nie da się opisać żadnymi słowami, to trzeba zobaczyć, poznać, poczuć, a najlepiej oddać pusty pokój, żeby się nie marnował. Naprawdę warto, choćby dla jednego dziecka. Chciałabym podzielić się w imieniu innych rodzin zastępczych tym, co robią, umieszczając kilka informacji nadesłanych od ludzi – aniołów. Przy okazji pragnę podziękować pracodawcom Gdańskiego Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinom Zastępczym za okazałą nam pomoc i serdeczność, za to, że organizują nam spotkania, szkolenia, dbają o nas i nasz rozwój.
Ewa Niezgoda-Gierszewska
Witam
Nasza praca jest pełna niespotykanych wrażeń, co dzień coś nowego się dzieje ,nowe wyzwania nie wiadomo kiedy spływają na nas , Trzeba to lubić, Czasami nazywam to po imieniu: ,,Człowiek nie z tego Świata,, lub ,Jestem z Marsa”. To co robię daje mi satysfakcję, pokazuje mi, że jestem w tym dobra, a czerpać dobro, miłość to rzecz wyjątkowości człowieka 🤗
Monika
Tworzymy rodzinę zastępczą ok 21 lat . Najpierw rodzina zastępcza taka dla dzieci do adopcji, potem długo specjalistyczna, a teraz rodzinny dom dziecka . Zaczęło się niewinnie od chęci bycia w domu ze swoimi własnymi dziećmi Kacprem, Ewelina i Maciejem a równocześnie dając dom maluszkom. Po kilku adopcjach uznaliśmy, że nie nadajemy się na rodzinę, która ma krótko dzieciaczki i je oddaje … i tak trafiła do nas ciężko chora Ania … a za nią kolejne chore dzieci z niepełnosprawnościami. Ania odeszła .. Radek , Gosia , Marysia , Paula , Wiki zostały z nami po dziś dzień . Niedawno dołączył do nas malutki Kubuś , też bardzo obciążony. Jest też dwoje wnuków Tosia i Jaś. Żyjemy jako jedna wielka rodzina , jesteśmy bardzo zżyci … to jest moja , wybrana przeze mnie praca sercem, nie wyobrażam sobie innej. Jest ciężko, bo każde dziecko potrzebuje uwagi , rozmowy, opieki, każde jest inne i ma inne niepełnosprawności, ale w tym się odnajduję, to sprawia mi radość i czuję się spełniona. Zachęcam każdego, by podjąć taką drogę zawodową , bo świata nie zbawimy, ale kilkorgu dzieciom ten dom rodzinny można dać ❤️❤️❤️❤️
Ola
Zazwyczaj słyszę, idąc ulicą z moją podwójną karocą i gromadką dzieci przy wózku, słowa: Matko! (to słowo matko nawet do mnie pasuje ;)) – ja cię podziwiam! Jak ty sobie dajesz radę?! Ty pójdziesz żywcem do nieba! itd.
Są też inne komentarze rzucane mimochodem pod nosem: – ta to sobie narobiła tych 800+ …
A prawda jest taka, że ani “żywcem do nieba”, ani nie śpię na pieniądzach. Nie jestem idealna, ani mój mąż nie jest idealny.
Tylko jaka jest ta prawda? Prawda jest banalna. Swojska, prosta, nie cukierkowa.
Zaczęło się wszystko jeszcze przed ślubem. Byliśmy zgodni z przyszłym mężem, że jeśli Bóg nie obdarzy nas potomstwem, to adoptujemy dziecko. Życie zweryfikowało nasz pomysł. Doczekaliśmy się trójki fajnych dzieci. Mieliśmy stałą pracę. Żyliśmy skromnie, ale bez narzekania. Typowa polska rodzina.
Po kilkunastu latach małżeństwa stwierdziliśmy, że możemy podzielić się tym, co mamy. Był kurs na rodzinę zastępczą i wtedy przyszło zwątpienie: Czy sobie poradzimy? Czy będziemy w stanie zaakceptować i pokochać obce dziecko? Czy starczy nam czasu na siebie w tym wszystkim? Po roku trwania w takim zawieszeniu w końcu zdecydowaliśmy się na przyjęcie pierwszego dziecka. Od razu zanurzyliśmy się w głębokiej wodzie.
Dzieciak półtoraroczny: ciemnooki, z buźką jak aniołek i ciałem jak laleczka porcelanowa. Z ciężkim bagażem deficytów, jak człowiek u schyłku życia.
Prawie natychmiast nastąpiło gwałtowne przyspieszenie tempa życia w naszej rodzinie. Wykazać się musieliśmy znajomością logistyki, nie rozstawałam się z kalendarzem. Nowe dziecko potrzebowało sporo wsparcia i uwagi. Terapie, specjaliści, szkolenia, warsztaty dla rodziców dzieci z ADHD i mnóstwo nowych, nieznanych nam z życia tematów (choć teorię dobrze znaliśmy ze szkoleń). Co to jest FAS? Co to jest trauma dziecięca? Co to są zaburzenia więzi? Co to jest syndrom dziecka maltretowanego? itd.
Wpadliśmy w wir. Mąż szedł do pracy. Ja wzięłam urlop macierzyński i pół roku wychowawczego. Mogłam dzięki temu zapanować nad naszą nową rzeczywistością. Po tym czasie wszystko jakby zaczęło się normować. Dziecko się powoli zaczęło adaptować do nowych warunków. Otoczone troską i miłością zaczęło delikatnie zrzucać z siebie warstwy i odsłaniało swoje poranione wnętrze. Rozpoczął się proces zdrowienia…
Wróciłam do pracy. Tworzyliśmy już 6 osobową rodzinę. Biologiczne dzieci zaczęły akceptować nową sytuację. Uczyliśmy się wszyscy tolerancji na drugiego człowieka. Panowania nad emocjami, szukania wyjścia z trudnych sytuacji. Poszerzaliśmy nasze granice.
Długo nie mogliśmy się zdecydować na kolejne dziecko. Byliśmy świadomi, że bycie rodziną zastępczą, to nie jest tylko przyjmowanie cichutkich, grzeczniutkich, różowych bobasków. Bo jeśli przyjdą do ciebie bobaski, to zazwyczaj przez pierwsze kilka tygodni będą niemiłosiernie płaczliwe i niespokojne. Będą się budzić w nocy co 2-3 godziny i płakać płaczem trudnym do utulenia. Będą je bolały brzuszki, będą miały ostre kolki, bo zamiast mleka dla niemowląt piły soki, albo rozcieńczone wodą mleko z worka, lub co gorsza nic nie piły przez dłuższy czas…
Bo to u nas właśnie będą przechodziły swój pierwszy w życiu odwyk od alkoholu, który smakowały przez całe życie płodowe… Bo to u nas doświadczą czułego dotyku i będzie to dla nich bardzo dziwnym i przykrym doświadczeniem, na które będą sztywniały, gdyż wcześniej nikt ich nie tulił i nie były przyzwyczajone do bliskości… Takie są właśnie nasze “pieczowe bobaski”.
Jeśli czytając to zniechęcasz się do bycia rodzicem zastępczym, to się nie martw. Może to nie jest twoja droga? Musisz wiedzieć, że rodzic zastępczy, to jest autentyczna misja i powołanie.
Jeśli czujesz, że mimo tego opisu, gdzieś w głębi serca, chciałbyś przyjąć do domu “takiego” właśnie bobaska, to jesteś na dobrej drodze, by skończyć kurs.
Do naszych rodzin zastępczych, tak naprawdę, nie trafiają tylko bobaski. Są też dzieci większe, kilkuletnie. Ustawa nie pozwala trafiać dzieciom poniżej 10 roku życia do Domu Dziecka. Są rodziny, które mają predyspozycje przyjęcia dzieci przedszkolnych. Inne do szkolnych. To kwestia osobowościowa.
Nasza droga z zastępczym rodzicielstwem z biegiem lat nabrała rozpędu. Przez nasz dom przewinęło się sporo maluszków. Niektóre znalazły swoich adopcyjnych rodziców. Wspaniałych, mądrych ludzi. Musisz wiedzieć, że przygotowanie niektórych maluszków do adopcji jest niejako wpisane w zastępcze rodzicielstwo. Nie wszystkie dzieci będą z tobą w rodzinie długoterminowej. Nie wszystkie też trafią z powrotem do rodziny biologicznej. Dla mnie najtrudniejsze momenty, to właśnie ten czas przygotowywania dziecka do adopcji. Bo kiedy wiesz, że musisz oddać maluszka, z którym jesteś zżyty i któremu oddałeś kawałek swojego serca, to niejako ten kawałek serca odchodzi z tym dzieckiem bezpowrotnie. Ale kiedy masz tę świadomość, że rodzice adopcyjni kochają bezgranicznie twojego maluszka, dzwonią i czasem napiszą, albo wyślą zdjęcie, to ta rana w sercu się goi. Jesteś spokojny, bo masz pewność, że to co robisz ma sens. Dziecko jest kochane i ma poczucie bezpieczeństwa. Znalazło swoją przystań. I o to w tym wszystkim chodzi.
Ważną kwestią jest też strona finansowa. Na utrzymanie dziecka płaci ci MOPR/PCPR, a jeśli nie możesz po przyjęciu dzieci pracować w swojej dotychczasowej pracy, to po odpowiednim czasie możesz zostać rodziną zawodową. I tu muszę Cię zaskoczyć, bo pensja rodziców zastępczych nie zwala z nóg. To w wielu powiatach najniższa krajowa. Na szczęście nie w moim. Dlatego już na samym początku napisałam, że bycie rodzicem zastępczym, to niejako połączenie misji, powołania i … pracy.
Na koniec bardzo osobista refleksja: Kiedyś ktoś mnie zapytał, czy jestem szczęśliwa przy tylu dzieciach (obecnie mam w domu sześcioro-również niepełnosprawne). Czy mam chwilę dla siebie, czy mam czas na fryzjera, na spotkania z przyjaciółmi itp. Mówią, że mam takie z zewnątrz szare życie: dom, praca, dzieci, kościół i tak w kółko…
– Kobieto, ty nigdy z pieluch nie wyjdziesz!
– Kobieto, teraz już byś miała ciszę i spokój w domu, bo dzieci odchowane, a ty ciągle zalatana, ciągle jeździsz po lekarzach, ciągle martwisz się o to, czy starczy na kosztowne rehabilitacje. Dzieci pod nogami się plączą…
No i mają rację, bo to wszystko prawda, ale przy dobrym zorganizowaniu na wszystko znajdzie się czas. Nawet na pielęgnowanie hobby. Przyjaciele zostali tylko ci najwierniejsi. Już tak chętnie nikt nas nie zaprasza całą rodziną na grilla, czy imprezy towarzyskie…
Ale gdybym miała jeszcze raz wybrać sobie życie, to wybrałabym takie samo. Lubię to, co robię. Jestem na właściwym miejscu. Kocham to robić. Kocham moją misjo-pracę. Widzę etapy, kiedy dziecko po kilku tygodniach, czasem miesiącach zaczyna rozkwitać. Zmienia się mu całkowicie fizjonomia. Rysy łagodnieją. Uśmiecha się spontanicznie, zaczyna być ciekawe świata i samo przychodzi się przytulić w trudnych momentach. Kiedy widzę, że terapia daje dobry efekt, bo dziecku wraca czucie i już potrafi zapłakać, kiedy zedrze sobie kolano (a wcześniej dłubało sobie w ranie nie czując bólu, bo miało zaburzenia czucia). Kiedy dziecko po raz pierwszy prześpi noc bez krzyku i walenia głową w szczebelki łóżeczka… Każda rodzina zastępcza ma takie swoje osobiste przełomowe momenty, kiedy coś się zmieniło, wyprostowało. Wtedy zapominasz o wszystkich trudnych momentach i czujesz, że robisz dobrą robotę, że jest w tym sens i na nowo odzyskujesz siły do tej trudnej i odpowiedzialnej misjo-pracy.
I zachęcam Cię, jeśli po doczytaniu do końca nie zwątpiłeś i nadal tli się w Tobie iskierka zapału, by zostać rodzicem zastępczym, to czytelny znak, żebyś spróbował i zgłosił się na szkolenie.
Warto otworzyć dom i serce.
Nasze dzieci z różnych przyczyn zostały pozbawione domu i miłości. Nie bójcie się kochani zrobić krok w stronę zastępczego rodzicielstwa.
Może akurat Ty masz miejsce na jednego malucha, na dwoje, czy troje.
A może chciałbyś stworzyć Rodzinny Dom Dziecka z większą gromadką dzieci?
Życie się wtedy zmienia, to fakt. Ale warto. Bo żyjemy tylko chwilę, a dobro zasiane zaowocuje.
Służę pomocą, jeśli ktoś się zastanawia.…
Ignaś – mały człowiek z dużym problemem
Ola
Dzień dobry 🙂
Nazywamy się Agnieszka i Daniel jesteśmy małżeństwem od 21 lat, mamy dwóch biologicznych synów.
Nasza przygoda z pieczą zastępczą zaczęła się 4 lata temu. Obecnie opiekujemy się 3 dzieci. Pracowałam jako handlowiec, Daniel jest kierowcą zawodowym, pracuje za granicą.
Pierwsze pomysły na zostanie rodziną zastępczą pojawiły się kilka lat po ślubie, gdy rodziną zastępczą była moja Ciocia. Wtedy jednak zdecydowaliśmy, że to jeszcze nie jest ten moment. Gdy po ok 15 latach postanowiliśmy, że wybudujemy dom, temat o pieczy wrócił.
3 lata byliśmy NRZ w innym powiecie, po decyzji o przejściu na ZRZ znaleźliśmy kurs w Gdańsku. Tak od blisko roku współpracujemy z MOPR Gdańsk.
To była najlepsza decyzja w Naszym życiu. Pomimo, że jest to bardzo ciężka i stresująca praca to radość z obserwowania dzieci, które tyle przeszły jest nieoceniona. Dzieci, które rozwijają się na Naszych oczach, rozkwitają i pokazują jak ważna jest rola rodziny w ich życiu rekompensują Nam to, że Nasze życie często staje na głowie:) Piecze zastępczą polecamy każdemu, kto ma choć jedno miejsce w swoim sercu.
Agnieszka
Oboje z mężem jesteśmy jedną z najstarszych stażem rodzin w Gdańsku. Decyzja, aby zostać rodziną zastępczą, wypłynęła ode mnie, ale podejmując takie wyzwanie, wszyscy członkowie rodziny, czyli małżonek i dzieci, muszą być świadomi, na co się piszą i wyrazić zgodę. To była moja potrzeba, aby zaopiekować się bezbronnymi, skrzywdzonymi, nie przez los, ale własnych rodziców, dziećmi. Ja chciałam to robić, nosiłam się z tym bardzo długo, mąż ,,dojrzewał” do tej decyzji kilka lat. Na pewno nie można nikogo zmuszać, aby, wbrew własnej woli wchodził w taki układ. U nas się udało. Teraz mój mąż tłumaczy mi świat, zachowanie dzieci, usprawiedliwia je i pomaga, kiedy sił brak. Przez nasz dom przewinęło się około 60 dzieci, z czego 25 to noworodki, zostawiane po porodzie przez mamy. Wszystkie małe dzieci trafiały do adopcji. Te szczęśliwe, radosne dzieci, bo takie były nasze maluchy, trafiały do rodzin, gdzie były wyczekiwane, kochane niemal że od pierwszego kontaktu. Jaka to radość widzieć szczęście ludzi, którzy odmieniali życie nie tylko swoje, ale, przede wszystkim, tych niechcianych dzieci. Każda historia inna, ale wspólny mianownik – szczęście dzieci i ludzi, którzy otwierali nie tylko swoje domy, ale przede wszystkim, swoje serca. Jest takie powiedzenie Ile języków znasz, tyle razy jesteś człowiekiem. Ale Viktor Frankl, austriacki psychiatra, powiedział: Im bardziej człowiek zapomina o sobie, oddając się sprawie, by służyć lub kochać inną osobę, tym bardziej jest człowiekiem. Bo my te nasze dzieci kochamy, nie może być inaczej. Ale też cieszymy się ogromnie, jak adoptowane dziecko znajduje swoje miejsce w życiu…. A że życie nie lubi pustki.. .Za chwilę trafia do nas kolejne, potrzebujące opieki i miłości dziecko.
Przez te wszystkie lata dałam z siebie, ile mogłam. Ale też dostałam więcej, niż sobie wymarzyłam. Widzę na zdjęciach czy na spotkaniach ,,nasze” dzieci, jak zmieniają się, a rodzice dumni, że mogą pochwalić się swoimi pociechami. Cieszę się, że w tym zagonionym świecie wciąż znajdują się ludzie z empatią, gotowi pomagać tym najsłabszym…
Wiesia
Tekst opracowała: Ewa Niezgoda-Gierszews
Od urodzenia mieszkanka miasta Gdańsk, orunianka, malarka, graficzka, poetka fotografka, felietonistka, publicystka na Portalu Gdańsk Miasto Marzeń.
Manager środowisk artystycznych
Członek KMPOiW "Solidarność"